czwartek, 28 lipca 2011

Warszawa

 01.08.1944 GODZINA 17.00 
WYBUCH POWSTANIA WARSZAWSKIEGO



Robactwo.
Otacza nas zewsząd gnój i Robactwo. Śmierdzi, rzygać się chce. Brud wraz ze smrodem zostawia, nad całym krajem. To oni. To oni, te ścierwa paskudne. Z padliny wydostają się, tam się mnożą, rozprzestrzeniając się, gryząc nas. Wbijają swe tępe kły w nasze ciała, wysysając krew, pozbawiając nas życia. Odbierając miłości, łzy, szczęście. Odbierając ludzi, obywateli, rodaków. Wszystek niszcząc. Pożerają, puste pojemniki przywołujące wspomnienia zostawiają. Albo zakopują. Dwa metry pod ziemią, ciało na ciele, trup na trupie ścielą, ziemię użyźniają. Człowiekiem, krwią jego, świeżą, co dopiero zdobytą. Grają w kości, ci co przegrali, leżą. Już nie oddychają, tylko śpią. Na zawsze, na wieki, na eony.
Robactwo atakuje. W twarz nam pluje. Zęby swe rzadkie, szkaradne, brudne, poplamione ścierwem podczas uśmiechu, pokazuje.
Zabić!
Lud się sprzeciwił.. Lud przemówił. Za broń chwycił, cywil – żołnierz. Polak.
Siedemnasta wybiła, miasto obudziła. Już czas na pierwszy powstańczy strzał.
A ty patrz, niemiecka glizdo, obślizła kreatura, sukinsynie. Patrz i podziwiaj, bo to Polska, to Polska właśnie. Polska!
Wielu do tej pory próbowało. Wielu myślało, aż myślało, że wygrało. Wszyscy polegli. Zostali zniszczeni, zwyciężeni. My przetrwamy. Zawsze. A ty wrogu – zgnijesz.

Do broni! Walczmy, niszczmy. Brońmy się. Wypędźmy wroga, spędźmy go do piekła, na płonące pastwiska go powiedźmy. Tam żerować będą w milionach ciał, jak przystało na robactwo.
Ciała, ciała, ciała!
Krwi, krwi, krwi.

Do ostatniej kropli krwi, będziemy walczyć. Przelejemy ją. Satysfakcje wam damy, gdy trafiać w nas, naszych braci będziecie, gdy śmiercią ich nafaszerujecie, a później jakby nigdy nic… jakby nigdy nic odejdziecie. Pójdziecie dalej przed siebie, przed się, karmić nas, zaspakajać nasze pragnienie wolności, śmiercią.
Zabijecie, udusicie. Zgwałcicie! Z szaty młode kobiety obedrzecie, jako automaty je zatrudnicie do zaspakajania potrzeb, ludzkich potrzeb winnych grzechów. Śmierci winnych. Stragany orgazmów, jarmarki plemników - nabojów, krzyków, okrzyków, jęków. Plac targowy młodych, martwych i zgwałconych, we łzach opływających. Dziewczęta i młodzieńcy, wszyscy dla Robaków, wszyscy publiczni. Za darmo, dla chwili, dla minuty. Dla gwałtu i dla śmierci. Przyjemności, bez romantycznej historii o miłości.

Kula za kulą. Pocisk za pociskiem.

Pada deszczyk pada,
Łby nam rozwala.
Pada pada pada,
Polak za Polakiem,
Robak za Robakiem.
Krwią nas otula,
Śmierć nas znieczula.

Nie wiem ile jeszcze, jak długo potrwają te dni. Walczyć będziemy. Warszawa wyzwolimy, życie w nią tchniemy. Własne, życie własne poświęcimy, oddamy Bogu. Samego najwyższego Stwórcę poprosimy o wolność, o Polskę. O wiarę na kolejny dzień, spędzony na barykadzie, w kanale. Podziękuję Bogu, ja… ja podziękuję, za kolejny posiłek, w którym więcej piasku i gruzu jest. Będę trwalszy niż pomnik, twardszy niż pocisk. Budujemy, własne ciała i na gruzach miasta Warszawa. Gruzach zrodzonych na ciałach. Podziękuję Bogu za kolejnego konia. Padniętego, jakiego znajdę na ulicy. Nie zabije go. Nie zabijemy go, poczekamy aż sam, on sam padnie przed nami z głodu, z wycieńczenia. Nie zabijemy. Gdy nastąpi jednak moment, a nastąpić musi, musi… gdy padnie, na kamienie upadnie, rzucimy się. Cały batalion, barykada pobiegnie. Mieszkańcy z kryjówek wypełzną, pozdrowią ciepłym słowem i tak jak my, gnani głodem, na ucztę pobiegniemy. Galopem.

Panie Boże, Boże mój kochany,
Robaki zabiły mi mamusie,
Pożarły ją niejednym nabojem,
Tatusia poczęstowali,
Jakimś trującym napojem,
Brata i siostrę mi zabrali,
Na wycieczką pojechali wagonem,
A ja pomiędzy barykadami pędzę,
I ze Śmiercią…

Nie dokończone modlitwy, przerwane słowa, prośby i lamenty. Grubą, niewidoczną i głuchą ciszą, otulone pustką, tak dosadnie zostały wygłoszone. Wykrzyknięte. Bez zrozumienia, zaprzeszłe chwile pozostaną utrwalone. Zapomnieniem się szczycą. Wychwalają.
O mój Boże…Boże…

Jedzie czołg. Jeden, drugi trzeci. Takie duże, takie potężne. Tylko czemu, dlaczego, w jakim celu, w ludzi, pojedyncze osoby celują. Celują i plują. Plują i plują.
…plują.

Samoloty lecą. Hałasują i nad miasto paczki zrzucają. Spadają powoli, dryfując na falach powietrza skażonego, jakby się bały. Chciały uciec od Robactwa naznaczonego swastyką. Uciekły. Tylko niektóre odważyły się, przyleciały – doleciały, na ulicach walczącej Warszawa. Broń, amunicja nas wspomoże. Spadochrony dla kobiet, te mądre piękności, bystre umysły przemierzające ulicy w brudnym ubraniu, włosach potarganych, licach kurzem i piachem przyodzianych, z bronią na dumnej, pięknej piersi, polskiej piersi zawieszonej. One, te nasze anioły, z materiału białego halki, biustonosze i bieliznę stworzą. Wszystko potrzebne. Wszystko z pomocą otwartych umysłów i zdolnych dłoni, dostępne.

Piękna Dziewczyno co raczysz mnie,
Uśmiechem swym, tym kochanym,
Razem ze mną na barykadzie jesteś tu,
Czy dzień czy noc, ostrzał czy cisza,
Jesteś tu, jak ja i On, Ona i On,
Jesteśmy, i Polska jest tu,
Była i będzie żyć. Amen.
Boże ratuj…
…ratuj nas.

Nikt nie słyszy.
Nikt nie widzi.
Płonie miasto płonie. Stołeczne miasto pali się. Świat zaniemógł. Świat zatkał oczy i uszy. Usta też, aby przez przypadek (przypadki stają się) nic a nic, choćby kurz z nad Warszawa nie dotarł, nie przedarł się nad murem z obojętnienia. Nie pozwolimy – krzyknął zachód. Zakrzyknął. Udało się. Udało się! Teatr czas zacząć, przedstawienie trwa.
Polska problemów nie ma.
Polski nie ma.
Robactwa nie ma.

A co kurwa jest?
Śmierć, bracie mój miły, staczający bój, wystrzeliwujący ostatni nabój, ona jest. Istnieje. Pewnego dnia… już za chwilę otuli cię. Mój miły bracie. I siostro.
Kochani Polacy, walczcie. Walczcie! Niech świat usłyszy, wstydem i hańbą się okryje. Polska walczy, i walczyć będzie. Ostatni bój, ostatnia krew popłynie. Niech płynie Wisła purpurą przyodziana, po raz kolejny. Raz kolejny, nie ostatni.
Trafiony, Robak, Robak Robak.

Trrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr.
Trrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr.
Trrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr.

Armia walczy. Cywile walczą. Polska walczy. A wy, zachód, ten niby piękny i potężny świat, nich milczy. Milcz! Wygramy…

Już za chwile, już za jakiś czas,
Nie będzie nas, nie będzie nas.
Już za chwilę, już za jakiś czas,
Pęknie serce me, pęknie serce twe.
Już za chwilę, już za jakiś czas,
Kula przedziurawi nas, przedziurawi nas.
Już za chwilę, już za jakiś czas,
Nie ma nas, nie ma nas…

Czerwoni!
Czerwoni już są! Po drugiej stronie Wisły czekają. Już są!
Serca rosną, Robactwo z większą siłą niszczą. Idą, oni idą. Czerwone stwory, wielkie i paskudne ciągną ku nam, aby ratować nasz piękny, zniszczony, poświęcony krwią kraj. Warszawa. Czerwoni, przeklęte zbawianie już blisko. Widziano ich. Potężna armia na prawym brzegu Wisły, jest, czeka… zatrzymała się?
Chodźcie do nas! Walczymy! Czekamy! No chodźcie! Jeszcze będzie czas na odpoczynek!
No dobra, przyjdźcie jutro. Odpocznijcie po przebytej drodze, a jutro… a jutro wygramy!
Czekaliśmy.
Czekaliśmy cierpliwie, wytrwale, pełni wiary i nadziei. Do dziś czekamy w masowych mogiłach, prywatnych kwaterach, rozsypani pod postacią prochu na rozległych łąkach, pastwiskach i polach, czekamy na jutro.
Obiecaj mi, że gdy ujrzysz Czerwonych kroczących ku nam, obudzisz nas. Przyjdziesz tam, gdzie znajduje się choćby cząstka mnie i innych, mi podobnych, i powiesz, jutro nastało.

Czerwoni w końcu przyjdą nas uwolnić, prawda? Przyjdą nas uwolnić, a nie, jak mówią co poniektórzy, zniewolić? Prawda mamusi?

Jak tam czerwono, wszystko czerwone,
I powietrze, rosa, trawa, chmury, niebo,
I marzenia, miłość, tęcza, księżyc, piekło.
Jak tam czerwono, wszystko kolorowe,
I ja i on i ona i ono, martwe i żywe,
Nawet krew taka czerwona, u nas takiej 
nie ma…
…ale będzie…
…wszystko dostaniemy.

Kapitulacja.
Kapitu…

I świat się o nas dowiedział. Aby słowo dać. Aby zapomnieć.
I jutro nastało. Aby nas żywych zabić. Aby nas martwych zapomnieć.

Kochamy Was, Polsko.