piątek, 29 kwietnia 2011

Krótki tekst o szczęściu.

- Czego tak naprawdę pragnie człowiek? – spytał On.
Siedział na polanie porośniętej trawą, stokrotkami, dmuchawcami. Wzrok wbity miał w błękitne niebo, na którym dostrzec można było pędzące obłoki, oblane nutką bieli.
- Pragnie szczęścia. Tylko czym tak naprawdę jest szczęście? Miałem kiedykolwiek okazję go zaznać, czy tylko zasmakowałem pozorów, złudzenia. Bardzo dobrego, smacznego. Doprawionego wykwintnie, tak samo jak najprostsze potrawy w najlepszej restauracji. Czym w takim razie jest to szczęście? Chwilą jaka nas nawiedza w najbardziej nie oczekiwanym momencie, aby podarować nam uśmiech na twarzy. Tylko jak osiągnąć szczęście? Potrzeba zapewne wielu czynników, jakie mogą je ukształtować. Emociji? Tak, emocij. Tylko ona posiada aż tak ogromną moc, aby pokazać nam drogę, małą niewidoczną dla zwykłego śmiertelnika ścieżkę, przez którą powinien podążać z ogromną radością. Skąd jednak wiadomo, że to ta emocija, dostarczająca nam szczęście?
Położył się na trawie.
- Hmm… Czyżby chwila miała nad życiem człowieczym aż tak potężną władzę? To ona kształtuje wszystko. Musimy tylko chcieć, być sobą. Być sobą… dziś już mało kto słucha własnego serca, daje ponieść się emociją. Szaleństwo połączone wraz z romantycznością. Zapomniane szczęście. Wszyscy tylko rachują. Liczą. Dzielą. Dodają. Odejmują. Oczekują wyniku, jaki pomoże im ujrzeć przyszłość wyśnioną, wymarzoną, dającą nadzieję na życie według zasad innych. Ludzie boją się podążać w stronę słońca. Nie wsłuchują się we własne pragnienia. Wolą słuchać innych, znać zdanie człowieka im praktycznie obcego. Ono jest dla nich najważniejsze. Pytanie dnia, tygodnia, miesiąca, roku czy życia brzmi: CO INNI POWIEDZĄ? Naprawdę obchodzi ich to? Czy już nie maja prawdziwych problemów, jakie dręczyłyby ich sumienia?
Przychodzi Ona. Kładzie się koło niego. On się uśmiecha do niej.
- Co tam sobie mruczysz pod nosem? – pyta Ona.
- A tak sobie myślę.
- Na jaki temat?
- Czym jest szczęście.
- I czym w takim razie jest według Ciebie?
- Nie wiem. – odpowiada bez namysłu – Lecz chyba doszedłem do tego, w jaki sposób ono powstaje.
- Podzielisz się tym ze mną?
Kładzie się na prawym boku, tak aby mógł obserwować jej twarz, oczy. Podpiera ręką głowę.
- Jeśli tylko jesteś ciekawa.
Ona przekrzywia swoją twarz tak, aby móc również spojrzeć w źrenice swego towarzysza podróży. Uśmiecha się. Kiwa energicznie głową.
- Aby być naprawdę szczęśliwym należy być sobą. Tylko taka osoba jest w stanie posłuchać własnego bicia serca. Jest tak silną i odważną, aby dostrzec rodzącą się emocije, jaka tylko czeka aby przewrócić świat do góry nogami. Zmienić bieg rzeczywistości, sprawiając, iż pragniemy snu, aby nastał kolejny dzień, w którym ponownie odkryjemy nowy świat. Świat dostępnym tylko dla wybranych. Odważnych, chwytających chwili. Nie baczących na przeszkody, uwagi osób trzecich. Do szczęścia można jedynie dojść po przez zapomnienie o wszystkim co nas otacza. Jeśli ktoś nie ma odwagi na tego rodzaju krok, współczuje mu.
- Marudzisz. – powiedziała.
Zaśmiali się.
Szczęście kwitło wokół nich. Woń jej atakowała ich nozdrza, radując serca i duszę. Pragnęli zatrzymać czas. Zniknąć w świecie jaki stworzyli pewnego dnia. Zniknąć i latać. Od ziemi się oddalić i zapomnieć, aby później…
…powrócić, zaczerpnąć świeżego powietrza i odlecieć. Zapomnieć.

środa, 27 kwietnia 2011

Krótki tekst o książce.


On nie myśli.
Siedzi. Patrzy. Oddycha.
Znajduje się w parku. Otaczają go drzewa. Ludzie kroczący wraz z wózkami, w jakich znajdują się ich pociechy. Śmieją się, głośno. Mówią. Bawią się zabawkami, jakie dostali w prezencie od dziadków, wujków, ciotek. Rodzice dumni idą wraz z nimi, z dziećmi, chcąc pokazać światu, iż to ich mały skarb biega w tym momencie alejkami. Jedzie na rowerze. Goni uciekającą wiewiórkę. Podnosi z ziemi kawałek patyka.
Mijają go także starcy. Babcie i dziadkowie, jacy wyszli do parku na spacer, aby pooddychać świeżym powietrzem, pouśmiechać się do słońca. Niektórzy również zasiadają na ławeczkach, rozmawiają o swych dzieciach, wnukach. Wspominają. Starsi panowie grają w karty, warcaby, szachy. Czytaj gazetę, książkę.
Spotkać też można zakochanych. Młode pary. Urokliwe, zatopione we własnym, małym świecie, gdzie tylko oni mają tam wstęp. Oczy zapatrzone w oczy. Serca bijące wspólnym rytmem. Twarze kryjące podniosłe emocije, jakie nikt nie jest wstanie opisać za pomocą słów. Pędzla i farby. Muzyki. Wolności jaka siedzi w nas, gdy kogoś pokochamy za jego inność, wyjątkowość.
On obserwuje. Nie posiada celu. Zabija czas. Marnuje go w samotności, zamiast podarować go komuś. Egoista. Dumny egoista.
Rozgląda się. Uśmiecha sam do siebie. Wyciąga z kurtki książkę. Miękka okładka. Autor zagraniczny, pochodzący z Hiszpanii. Tytuł niewyraźny, zamazany. Otwiera. Czyta. Ucieka od świata zewnętrznego, w głąb wizji pisarza. Tajemniczej Barcelony. Mrocznego miasta, kryjącego sekrety dotyczące życia i śmierci. Miłości i pożądania. Tęsknoty i zazdrości.
Namiastka życia.

Przechodzi przez bramę…
    …bramę prowadzącą do świata …
         …gdzie istnieje tylko emocijonalna prawda…
             …gdzie świat stworzony jest z kartek …
                  …papieru, umalowanych za pomocą atramentu.
Przeszedł.
                                                                                 
Po Barcelonie podróżuje pieszo, wraz z Danielem. Ferminem. Odkrywają prawdę. Poszukują życia. Śmierci. Poszukują Caraxa. Jego życia, istnienia.
On nie zauważa świata poruszającego się przed jego oczyma. Znajduje się w książce. Przechadza się wąskimi uliczkami dwudziestowiecznego miasta.
Gubi się. Bohaterzy powieści znikają mu z oczu. Rozpływają się. Zostaje sam. Nikogo nie zna. Obce postacie mijają go. Atakują bądź obdarzają spojrzeniami. Nie boi się. Zawsze pragnął uciec. Zniknąć. Zwyciężył, udało się.
Idzie przed siebie. Nie zatrzymuje się, nie zwalnia. Śmiało kroczy w kierunku nie znanego. Dochodzi do parku. Nastała noc. Na niebie lśni księżyc, wraz z odległymi kompanami. Gwiazdy. On przechodząc przez miejski ogród, znajduje w środku niego jedną świecącą latarnię. Rozrzuca na około siebie jasny promyk. U jej prawego boku stoi ławka. Brązowa. Siada na niej.
Rozgląda się.
Dostrzega zbliżającą się kobietę. Stawia kroki lekko. Nieśpiesznie. Delikatnie. Zatrzymuje się przed nim. Przekrzywia lekko głowę w bok, lewy. Uśmiecha się. Sukienka znajdująca się na niej, oplata jej ciało. Głaszcze je, muska.
- Bienvenido. – mówi Ona.
- Bienvenida. – odpowiada On.
Zdziwienie. Zaskoczenie. Mówię po hiszpańsku, myśli, próbując zrozumieć tajemnicę niezrozumiałego.
- Perdone el retraso. – ponownie Ona przemawia. Zbliżając się powoli do niego, w stronę ławki na której spoczywa jego zmaterializowana poświata.
- Siéntese, por favor.- wymawia kolejne słowa w języku, jaki do tego dnia był mu obcy. Przychodzi mu to z łatwością. Nie myśli nad tym co ma powiedzieć. Czuje się tak, jakby ktoś zaprogramował go, wszczepił w jego serce tekst, jaki aktualnie ma wypowiadać.
- Gracias. – cicho rzecze. Siada. Obok niego. Z lewej strony. Nieśmiale.
On ukradkiem przygląda się jej. Tak aby nie spłoszyć. Nie wywołać zdziwienia. Pogardy. Odtrącenia. Żeby chciała zostać i przede wszystkim pozostać, na chwilę.
Ona milczy. Wzrok ma skierowany przed siebie. Nie spogląda na swego towarzysza.
On milczy. Zastanawia się, dlaczego przeprosiła go za spóźnienie. Czyżby byli umówieni? Zapomniał? Czy raczej wewnętrzny głos przypomniał mu o tym, nakazują przyjście w te oto miejsce. Uratował go. Dał mu zasmakować chwili, zatrzymać czas, jaki pożarłby ją bez większych problemów. Zahamowań.
- No tengas miedo. – mówi, wręcz prosi. Może źle odbiera jej sygnały, zachowanie.
Ona spogląda spokojnie na niego. Uśmiecha się. Zaglądają sobie w oczy. Przez ułamek chwili. Głęboko. Podróżują, aby następnie wrócić na ziemię. Kobieta otwiera powoli usta, w celu wypowiedzenia kilku słów. Wstrzymuje się.
- No importa. – oznajmia.  
Kocham ją. Pomyślał. Zaprzeczył. Przytaknął.
- Imposible. – szepcze, tak aby Ona nie usłyszała. Tylko dla siebie.
Zagubienie.
- Quisiera…- zaczyna mówić, lecz przerywa. Boi się. Nie potrafi znaleźć odpowiedniego słowa. Uciekły jej. Słowa nie są w stanie wyrazić zachwytu, podziwu, wzruszenia, emocij. - Quisiera…
- Silencio. – wchodzi jej w słowo.
Spoglądają sobie w oczy. Przyciągają się wzrokiem. Ich usta z każdą sekundą coraz bardziej pragną się połączyć. Obdarować się pocałunkiem. Na chwilę.
- Perdón… - mówi. Pocałowali się. Usta musnęły ust…
Zniknęła. Ona. Barcelona. Noc. Księżyc. Gwiazdy. Latarnia.
Wróciła rzeczywistość. 
Emocija zaklęta w ostatnim pocałunku pozostała.


niedziela, 24 kwietnia 2011

Krótki teskt o potrzebie.

Nie ma go. On nie istnieje.
Wisi na jednym haku razem z innymi. Maszyny. Nie ludzie. Skóra biała. Lśnią. Oczy otwarte. Puste. Niedostępne. Czekają, aż ktoś przyjdzie i natchnie ich życiem. Pełni nadziei. Może dzisiaj ktoś wejdzie do magazynu, wypełnionego pojemnikami blaszanych stworzeń, o delikatnej zewnętrznej powierzchni. Czas biegnie nieubłaganie. Nie odczuwają go. Nie wiedzą czym jest, lecz pamiętają, iż ma on nad ludźmi władzę. Oznacza ich kres. Zabija. Jest niemiłosierny, bezlitosny. Śmierć w jasnym płaszczu, z klepsydrą trzymaną w ręce. Przychodzi, zabiera, znika. Nie pyta o pozwolenie. Zgody ludzi nie potrzebuje, sam doskonale wie, kiedy zakończyć poszczególny bieg.
Czekają. Słyszą każde słowo. Wdech i wydech. Westchnienie. Krok. Ruch. Widzą każdy poruszający się cień. Osobę, stworzenie. Nie potrafią poruszyć źrenicami, przez co wpatrują się w niewidzialny punkt znajdujący się tuż przed nimi. W pustkę i czerń.
Nie potrafią się poruszyć. Odezwać. Myśleć. Pozostaje im tylko i wyłącznie oczekiwanie, na stworzenie łaskawe. Na pana bądź panią, jacy ich natchną. Nadadzą sens. Pozwolą żyć. Cieszyć się. Biegać, śpiewać. Chodzić, tańczyć. Skakać. Nauczą okazywać uczucia, otworzą ich przed światem na otaczające piękno. Nie ukryją prawdy.
Tylko dlaczego oczekiwanie musi być aż tak długie. Bolesne. Nieatrakcyjne. Nie jednokrotnie przez nie wiara umiera. Pogrzeb urządza nadzieja, która następnie popełnia samobójstwo, wieszając się na najbliższej gałęzi, tworząc przed tym sznur ze świeżo zerwanej trawy, porastającej łąkę. Wisi. Wiatr kołysze ją we wszystkie strony. Nie przeszkadza jej to. Aktualnie nic nie budzi jej niepokoju, zdziwienia. Zmartwienia nie potrzebnie wylęgającego się ze świata, aby ją zaatakować swymi troskami…

…słychać skrzypienie otwierających się drzwi. Kroki. Idą dwie postacie. Mężczyzna, właściciel fabryki. Sztucznych ludzi. Prowadzi, za nim podąża Ona. Rozgląda się. Spokojnie podziwia, zbliżające się z każdą sekundą białe postacie. W kilku tuzinach sztucznych żyć, nadzieja zrywa się z zielonych sznurów. Odżywa. Wiara powstaje z grobu. Zmartwychwstała. Oddycha. Pragnie życia. Kochanka. Miłostki, choćby najmniejszej. Szalonej. Jedynej, niepowtarzalnej.
Ona staje naprzeciw niego. On spogląda na okolice jej brzucha. Pragnie ujrzeć twarz, lecz nie może. Bark możliwości poruszenia. Próbuje siłą woli podnieść głowę, kilka milimetrów przynajmniej. Próba zakończona niepowodzeniem.
- Ile kosztuje, ten? – pokazuje na niego palcem.
- Noo będzie z jakieś dwa tysiące ziaren. – odpowiada zachrypłym głosem.
Myśli. Bada go dokładnie wzrokiem. Dotyka…
…On czuje łaskotanie. Pierwszy raz w całym swym istnieniu jest mu dane poczuć przyjemność. Już wie, uzależnił się.
- Dobrze, zgadzam się. – kiwa głową.
Mężczyzna wyciąga ze swej kieszeni małe pudełeczko. Błękitne. Drewniane. Otwiera go. W środku znajdują się małe blaszane kulki. Purpurowe. Połyskują.
- Proszę wybrać jedną kulkę, uchwycić w dłonie, zamknąć oczy, przyłożyć ją do czoła, na ułamek chwili, a następnie… – dotknął jego powierzchni w okolicach serca, przycisnął, otwierając mały schowek, w którym znajduje się miejsce na małą kulkę - … włożyć ją w to oto miejsce. – wyrecytował formułkę.
Ona zaczęła wykonywać po klei czynności, tak jak zostały jej przedstawione za pomocą słów. W momencie, gdy mały przedmiot dotknął jej czoła poczuła, że coś z niej ulatuje. Wypływa. Przenosi się w inne miejsce. Nie odczuwała braku, raczej miała pewność, iż właśnie w tej chwili zrobiła coś pięknego. Podzieliła się cząstką siebie. Oddała komuś kawałek własnej duszy, aby ten ktoś zawsze przy niej pozostał. Włożyła kulkę na swe docelowe miejsce. Zamknęła schowek.
On poczuł przypływ energii. Emocij. Hak go już nie trzymał. Stał na własnych nogach. Ruszał całym ciałem. Po raz pierwszy miał okazję ujrzeć jej twarz. Blond włosy. Uśmiech. Kwiaty porastające jej źrenice.
- Witaj – rzekł niezdarnie – Jestem R.C.2.2. Od dziś należę do Pani.
Uśmiechnęła się.
Ruszyli w drogę. Ona i On, maszyna stworzona przez człowieka w celu zapełnienia pustki. Stworzenia radości. Chwili równej wieczności.
 
Nigdy jej nie opuścił, nie potrafił odejść. Wszczepiła mu potrzebę, uzależniła go od siebie. Uzależnili się. Nałogowcy.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Jelonek.

tekst z dedykacją dla Pyłkowej Damy.


Była Ona, zaklęta w Jelonka.
Małego, nieśmiałego. Zamieszkiwała las Wieczności, jaki istnieje od początku powstania świata. Uchodzi on za najpiękniejsze miejsce, gdzie każde małe czy duże stworzenie, znajdzie dla siebie swój własny kąt. Drzewa  w nim są najbardziej opiekuńczymi istotami. Pocieszają zranione serca młodych dam i młodych panów, jacy mieli okazję spotkać zakazaną na drodze życia miłość, prowadzącą do bólu wewnętrznego i utraty wiary. Wysłuchują one próśb ludzi mających problemy, pragnących emocji i emocij, dążących do celów, jakie dla innych są nieosiągalne. Otulają swymi liśćmi i kwiatami zakochanych, jacy przykucnęli przy ich pniach, ciesząc się jedyną chwilą oraz kradnąc sobie nawzajem czas, w najpiękniejszy możliwy sposób. Las ten kocha, oddycha, żyje, współczuje. Posiada cechy ludzi, którzy z pogardą odrzucili najwyższe wartości dla tych złudnych, dla rzeczy nie stałych i zgubnych.

Ona znała wszystkie zwierzęta. Rozmawiała z nimi. Bawiła się. Zawsze pogodna, choć straciła możliwość przebywania z ludźmi. Bała się ich. Oni zabijali. Nosili broń. Strzelali bez zastanowienia. Zabić, zniszczyć, upolować. Taka zabawa, w której nie rozchodzi się o przetrwanie. Zabawa życiem innych zawsze uchodziła za elegancką i poważną.

Pewnego wieczora, Jelonek ujrzała w lesie człowieka. Był nim On. Młody, szczupły, o blond włosach. Przyodziany w koszulę purpurową oraz błękitne dżinsy. Nic nadzwyczajnego. Siedział pod drzewem, sam. Poświata księżyca delikatnie oświetlała go. Oparty o pień jednego z synów lasu, marzył. Miał zamknięte oczy. Nie widział jej. Uśmiechał się.
Ona podeszła bliżej. Zdenerwowana. Pragnęła ujrzeć go z bliska. Nie wiedziała dlaczego. Wewnętrzna więź. Czasami bywa tak, że gdy kogoś widzimy pierwszy raz, to jesteśmy od razu pewni, czy tą postać polubimy, znienawidzimy czy raczej pokochamy. Po prostu wiemy. Nie próbujmy tłumaczyć czegoś, co po prostu dzieje się. Niech trwa i niech, się dzieje.
Delikatnie, krok za krokiem. Kopytko za kopytkiem. Szła. Poruszała się powoli, lecz dla niej i tak było to o wiele za szybko. Zbliżała się nieuchronnie. Serce zaczęło jej mocniej bić. Oddech ściszony, nieregularny.
Znalazła się od niego w odległości dwóch metrów. Księżyc i ją pogłaskał swym blaskiem. Sprawiało jej to przyjemność. Lekkie łaskotanie. Wpatrzona w niego była. Nie widziała nic po za tym, nawet faktu, że coś się zmieniło. Nie coś tylko ktoś.
- Kim jesteś? – spytał On, uśmiechnięty.
Ona zdziwiona, speszona tymi słowami chciała uciec biec, lecz nie potrafiła. Siedziała tuż przed nim. Sparaliżowana.
- Kim jesteś? Kobietą? Aniołem? Czy raczej pyłkiem, jaki za kompana ma wiatr? Przyznaj się, proszę – nadal nie otworzył oczu.
Chciałabym Ci odpowiedzieć, pomyślała. Tylko, że ja nie istnieję. Jestem złudzeniem, jestem zwierzęciem.
-  … nie istnieję… - wypowiedziała słowa bez wiary.
Zaskoczona. Ja mówię, pomyślała.
- Nie istniejesz? Czy aby na pewno? Przecież czuję twój słodki zapach, woń kwiatów jaka oplotła Twe ciało. Słyszę głos. Przyznaję, nie jesteś aniołem. Oni nie potrafią mówić w ten sposób. Jesteś czymś ponad to. Tylko kim? – mówił, uśmiechając się – Nie istniejesz? Proszę powiedz mi. Dlaczego miałabyś nie być? Jakie złe moce sprawiły ten czyn, pozbawiając świat piękna i niewinności? Proszę, przyznaj się.
- Ja mówię… - szepnęła. Spojrzała na swe ręce, jakie jeszcze chwilę wcześniej były przednimi kończynami, nogami. Spojrzała na swe ciało, które teraz było oplecione błękitną sukienką, z cienkiego materiału.
- Ty mówisz, a ja cię słucham, więc mów.
- Wybacz, ale dawno temu ostatni raz miałam okazję rozmawiać z człowiekiem – przyznała.
- To straszne. – odrzekł przejęty.
- Wiem. Jak ci na imię?
- Ja nie istnieję. Nie mam imienia.
- Bezimienny…- szepnęła – Skąd się wiec tu znalazłeś?
- Przyszedłem ze świata ludzi. Z miasta. Wygnali mnie za swą inność. Nie mogli pojąć, jak można żyć własnym życiem. Korzystać z niego. Upijać się chwilą. Emociją dać się zawładnąć. Nie rozumieli w jaki sposób można podejmować decyzję w ułamku chwili. Bez zastanowienia. Wybrać drogę i tak po prostu nią iść. Romantyczność obca im jest. Umarła. Piękny pogrzeb przynajmniej miała. Miliony kwiatów przynieśli na grób. Romantyczność… Niech spoczywa  w pokoju – zamilkł na moment, poczym rzekł – A ty? Kim jesteś?
Spojrzała mu w oczy. Powieki zamknięte.
- Również nie posiadam imienia.
- Ah tak… szkoda. Wielka szkoda. To może powiesz mi skąd się tu znalazłaś?
- To kara… - powiedziała nieśmiało – Świat uznał, że marnowałam czas. Nie wykorzystywałam go tak, jak na to zasługiwał. Bałam się podjąć decyzję. Nie ważne czy dobrą czy złą. Za dużo gdybałam. Tworzyłam scenariusze zamiast po prostu żyć. Szaleć. Ja myślałam…
- Myślałaś? Dziś mało kto myśli. Kolejna rzecz, cecha jaką czeka zagłada. Ale powiedz mi coś o karze…
Skinęła głową. Źrenice napełniły się kilkoma kroplami łez.
- Zostałam zmieniona w zwierzę. Jelonka…
- Nie wierzę…
Otworzył swe oczy. Błękitne. Uwierzył. Ujrzał ją po raz pierwszy. Oświetloną przez blask księżyca. Blond włosy. Oczy błękitne. Kwitły. Tym dłużej spoglądał w jej źrenice tym bardziej potrafił ujrzeć wszystek nicości. Falowała w niej kraina, gdzie wszystko było proste. Brak zła, cierpienia. Samo dobro. Dobro zamknięte w ciele. Zamknięte w więzieniu. Nie ma w niej wiary na miłość. Emocija zabita.
- Do końca życia taka pozostaniesz? – spytał. Uśmiech zniknął mu z twarzy. Troska zawitała.
Uśmiechnęła się lekko. Wdzięcznie.
- Tak. Ja już nie posiadam czasu na bycie człowiekiem.
Zawiał wiatr. Włosy jej uniósł. Zatańczyły. Rozpłynęły się.
-  A jeśli znajdzie się czas? – przybliżył się do niej. Siedzieli twarzą w twarz – A jeśli ktoś da Ci go? Podaruje? Zrezygnuje dla Ciebie ze swojego istnienia? Czy w tedy powrócisz do ciała kobiety?
Serce jej zaczęło szybciej bić.
Serce jego zaczęło szybciej bić.
Z emocji, obydwa rytmem jednym się karmiły.
- Jeśli ktoś zrezygnuje z czasu, jest szansa? No powiedz. – Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Namiętność. Romantyczność ożyła. Powstała.
- Myślę, że tak – odparła nieśmiało – Ale… kto mógłby to uczynić…
- Jak to kto? Ja! – krzyknął, pełny fantazji – Ja oddam Ci swój czas! Z miłości człowiek jest w stanie zrobić wszystko, zapomniałaś?
- Z miłości? Przecież Ty mnie nawet nie znasz? – lekko się uśmiechnęła.
- Zdaje Ci się! Obserwuję Cię od dłuższego czasu. Pamiętam pełnię, w której po raz pierwszy miałem okazję ujrzeć Cię. Pamiętam. Ten uśmiech. Ten błysk w oczach. Nieśmiałość, gracja. Zapach. Zakochałem się – mówił z pasją – Możesz wierzyć lub nie, lecz ja… lecz ja czekałem na Ciebie, dziś, wczoraj, przedwczoraj… jutro, pojutrze i tak do śmierci planowałem, chciałem tu zostać, aby tylko mieć okazję, doczekać się dzisiaj. Jestem spełniony, teraz tylko czas. Dam Ci go, podaruję…
- Nie! – przerwała Ona – Nie chcę go! Idź i żyj. Mi jest dobrze tu gdzie jestem. A ty… ty nie wiesz co mówisz. Kochasz? Wiesz co to znaczy? Czy tylko przypuszczasz? Domyślasz się?
- Może nie znam się na emocijach, lecz wiem, jestem pewien, że pragnę. Może nie pokochasz mnie. Nie proszę. Zignoruj mnie. Tylko proszę, nie każ mi żyć, mówić na co mam sercu pozwolić. Ono wie co robi. Niech szaleje, kocha. Jeśli ma ochotę niech się krzywdzi, pozwalam. Bije tylko raz, przez chwilę, a Ty chcesz mu powiedzieć, nie? Za późno i tak nie posłucha. Wybrało. Pokochało. Czas ci swój zaoferowało.
Wstał.
- Ale… coś za coś. Jeśli oddasz mi czas to… to… to zginiesz. Obrócisz się w marny pył. Na co mi twa miłość, skoro wiem, że za kilka sekund zginiesz? Na cóż mi ona?
Wstała. Stali blisko siebie. W oczy zapatrzeni.
- Na cóż mi ma miłość, na cóż mi me serce skoro i tak, miałbym z nich nie korzystać. Kocham cię. Dla miłości wszystko. Rozumiesz? Wolność twa jest mi droższa niż życie me. Ja mam dużo czasu, zdobędziesz z nim świat. Ja już zdobyłem. A zresztą i tak nie mam dokąd wracać. Więc ci go dam, mój czas! – krzyknął.
- Nie…
Przytulił ją do siebie. Serce przyśpieszyło, mocniej zabiło. Poczuł jej zapach, jej smak. Teraz i na wieczność. Kochał. Wystarczy.
- Oddaję ci swój czas – szeptał jej do ucha. Ona się zarumieniła - Oddaję ci cały czas. Zrzekam się go, abyś ty żyła, kochała. Zrzekam się go, aby moje serce nie było niczyje. Weź je. Schowaj. Pamiętaj. Daję ci swój czas. Oto pragnienie stworzone na mocy emocij.
Wypuścił ją z uścisku. Zrobił krok w tył. Uśmiechnął się. Ona stała przerażona, zaniemówiła. Bała się. Prawą rękę podniósł do góry. Dłonią dotknął jej lica. Delikatnie. Było ciepłe, czerwone.
- Dziękuję, że mogłem się zakochać w tobie. Wiem, że tego nie pragnęłaś. Wtargnęłaś jednak do mego serca. Wybacz, że pozwoliłem mu oszaleć na twym punkcie...
- Dziękuję – powiedziała. Nie wiedziała co począć, co zrobić.
- Proszę zapamiętaj mnie takim jakim mnie ujrzałaś po raz pierwszy. Nic nie zmieniaj - zrobił kolejny krok w tył – pamiętaj, że ja kocham cię. Kiedyś zrozumiesz, lecz teraz… - następny krok – lecz teraz żegnaj.
Ostatni. Wyszedł z kręgu jaki stworzył blask księżyca. Czasu już nie miał. Nie był człowiekiem. Zmienił się w zwierzę. Duże, pana lasu. Łosia. Stał i patrzył. Oczy ciemne. Poleciała z nich łza, kropla. Wystarczy.
Odwrócił się powoli. Odszedł w głąb lasu.
- Dziękuję… - łamiącym głosem oznajmiła.
Uklękła pod drzewem, płakała. Położyła się. Nie wiedziała co czynić. Gdzie iść. Ktoś oddał jej czas. Z miłości, bo chciał. Przecież miłość nie może być aż tak bezinteresowna, pomyślała. Nie może…
Zasnęła.
Rano obudziły ją promienie słońca. Nadal była kobietą. On…On naprawdę oddał mi swój czas, myślała.
Wstała. Ruszyła przed siebie. Szła przez las. Miała nadzieje, iż ujrzy go. Swego kochanka. Łosia, który skrył ją w sercu.
Usłyszała krzyki ludzi. Mężczyźni. Ruszyła w ich stronę. Ujrzała trójkę person. Śmiejących się. Dumnych. Wielkich. Podeszła do nich.
- Piękna zdobycz, prawda? – rzekł jeden z mężczyzna, pokazując leżącego na trawie martwego Łosia. Spływała mu ostatnia łza. Wypływała mu ostatnia kropla krwi z rany po kuli.
Ona krzyknęła. Ona padła na martwe ciało zwierzęcia. Płakała.
- Oddaję ci swój czas! – wrzeszczała – Oddaję ci swój czas, rozumiesz! Zrzekam się go tylko żyj… proszę, żyj… zwracam ci twój czas…

niedziela, 17 kwietnia 2011

Krótki tekst o zazdrości.



On obserwuje ją. Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha… Obserwuje. Delektuje się widokiem, upaja jej głosem, zaciąga zapachem. Taki narkotyk. Zabójczy, śmiercionośny. Uzależnienie powstało. Nie wyzbędzie się go. Musi, musi, musi. Zginie bez choćby jednego ułamka chwili, pustego dnia, gdy nie będzie mógł ujrzeć, zobaczyć ją. Chyba kocha.
Ona nic nie wie, nie podejrzewa. Żyje. Oddycha. Wśród znajomych przebywa. Rozmawia, uśmiecha, kokietuje przez przypadek. Przypadki chodzą po ludziach, hipnotyzują, dostarczają niesamowitych chwil i zabijają. Ona nic nie wie, że ktoś z boku stoi, obserwuje, serce na łańcuch trzyma i zazdrość czuje.
Ona nie wie. Błogosławieństwo.
Ona ma chłopaka, może obdarzyła go emociją i teraz tylko czeka. On czeka. Tylko czy śmierć nie przyjdzie wcześniej?

Przychodzi mężczyzna jej życia. Przytulają się, całują, szepczą czułe słówka.
On zazdrosny. Patrzy, spogląda. Nie wytrzymuje. Odchodzi.
Kocham, kocham, kocham, myśli, łzy wycierając szlochającej duszy. Nie tak to miało być, nie tak to miało wyglądać. Nie tak pragnąłem żyć. Chciałem istnieć, cieszyć się i trwać. Kochać i szaleć, i trwać.
Idzie On, ciemną ulicą. Nie zna celu. Nie planuje. Nie pragnie go. Na cóż nam cel, skoro nie mamy z kim podążać do niego. Nie warto zadręczać się myślami, planami. Zabić. Zniszczyć.
Zatrzymał się. Stoi na torach kolejowych. Na około pola, trawy. Brak ludzi. Cisza. Samotność.
- Kim jestem? – mówi, wypowiada słowa – Człowiekiem? Stworem o pustej wewnętrznej przestrzeni, nie potrafiącym znaleźć szczęścia? Dlaczego kocham? Dlaczego czuje zazdrość? Zżera mnie. Zabija, każe walczyć. Ja… nie potrafię. Nie umiem zepsuć szczęścia innym. Pozbawić go ich. Oni coś czują. Istniej więź między nimi. Krótkotrwała lub nie, lecz coś istnieje. Nie chcę mieszać się. Jestem tylko zazdrosny. Tylko zakochany. Tylko, aż żałosny. Ludzie by się śmiali, drwili, wytykali palcami. On kocha. On zazdrosny. O kogo? O nią. O tą co posiada mężczyznę. Nieziemskie uczucie. Zazdrość…
Słychać pociąg, Nadjeżdża. Pędzi, prostu ku niemu.
- Pragnę śmierci? – pyta duszy, ciała, serca, krwi. Pyta. – Pragnę? Potrzebuję jej? Zabawi mnie? Czy aby na pewno śmiercią jest wypisane me zbawienie?
Maszyna zbliża się. Za sekund kilka za późno będzie na …

… życie.

Stoi dwa metry od pędzącego pociągu. Obserwuje. Żałuje.
Nie mam nawet odwagi na śmierć, na skończenie z życiem, myśli. Poczekam na kolejny. Szybszy, piękniejszy. Jeździec zniszczenia. Gromowładny. Bezlitosny. Czeka dwadzieścia minut. Odchodzi.
- Może jutro.
Spuszcza głowę w dół. Obserwuje świat deptany. Deptany jak on sam. Zniszczony przez stopy tych, którzy nie dostrzegają piękna.
- Dlaczego ja jestem zazdrosny? Dlaczego kocham? Dlaczego pragnę?

Ponownie znajduje się na ulicy. Domy otaczają go. Krok za krokiem. Myśli. Czuje serce, jak bije, wykrzykuje prośby o ujrzenie jej.
Nie, powtarza wewnątrz siebie. Koniec. Stop. Ona ma życie, ja mam… życie…
Jedzie samochód. Jeden, drugi, trzeci. Czwarty pędzi. On go obserwuje. Taki biały, mercedes. Za szybo jedzie. Zjeżdża na przeciwny pas, wyprzedza. Najpierw trzecią maszynę jadącą tuż przed nim, drugą i…
…wypada z trasy. Kierowca traci panowanie nad maszyną. Potworem w metalowej zbroi. On patrzy jak zbliża się Śmierć na białym rumaku.
- Boże…

Umiera, leżąc w kałuży krwi, jaka ucieka. Uwalnia duszę. Uśmiecha się. Ludzie gromadzą się nad nim. Krzyki, wrzaski. Zamęt. Burdel.
- Ty skurwysynie, zabiłeś człowieka! – krzyczy starszy mężczyzna.
- Dzwońcie po pogotowie, On umiera! – krzyczy kobieta.
Cała ulica zapełniła się ludźmi. Nikogo nie było. Wszyscy pojawili się. Wszyscy Ci których nie znał. Jest i Ona. Wraz z mężczyzną stoją z boku. Obserwują. Gapią się.
- Zazdrosny. Kocham ci…e…

Serce stanęło. Nie wytrzymało. Pękło.

Zazdrościmy. Żałujemy, wstydzimy się uczuć. Oszukujemy się. Wierzymy w zniszczone. 
Tylko dlaczego do cholery milczymy? Przepuszczamy chwilę?
Dlaczego? 
Ja ci odpowiem. Strach i głupota, a później tylko zazdrościmy.

sobota, 16 kwietnia 2011

Krótki tekst o miłości.


Leży samotna. Pani.
Łąka pełna kwiatów, trawy kołyszącej się do nut wiatru.
Marzy, szybuje, lata. Po oblanych bielą obłokach skacze. Raz w prawo, raz w lewo. Skacze.
Kocha.
Zakochała się. To było pięć dni temu. Spojrzała i wystarczyło. Serce oszalało, zabiło i wybiło odcisk na duszy. Boli, łaskocze, swędzi. Rusza się samoistnie.
Pragnie jej. Miłość bez pozwolenia. Ta najpiękniejsza, najczystsza. Rozwija się pod wpływem ułamka sekundy. Człowiek tylko dzięki chwili wie, czego tak naprawdę potrzebuje, kogo kocha. Racjo wszystko niszczy, utrudnia, zabija romantyczność tworząc schematyczna grę. Grę strategiczną.
Jedno spojrzenie, jedno zaciągniecie się zapachem tej danej osoby i zło siedzące w nas znika. Zmierzamy w kierunku słońca. Żagle na maszt, płyniemy po świat. Zdobyć go, okiełznać wiatr i żyć. Oddychać.
Zakochała się. Ziarno strachu rozwija się tuż koło serca. Bała się emocij, której uciec nikt nie zdoła. Złapana została na gorącym uczynku, jak purpurowej miłości okiełznać się dała.
Teraz myśli. Co począć, co zrobić.
Powiedzieć, dać znak. Zamilknąć, odejść w cień.
Znikanie jej największym jest talentem. Nie potrafi rozmawiać, słuchanie jej przeznaczeniem. Nie patrz na nią tak źle, nie mruż oczu. Ona kocha, zagubiła się. Się stało.

Nieszczęśliwa miłość?
Piękną miłość.
- Co robić mam… – mówi, trzymając błękitną niezapominajkę – Co zrobić powinnam… Przyznać się do błędu, do nieroztropnego serca. Ono samo, bez zachęty, bez impulsu zdecydowało. Drogę za mnie wybrało. Nie pragnęłam. Nie, nigdy… no może jednak, pragnęłam, lecz nie teraz, nie on, nie to miejsce, nie ten czas. Wiem, no dobrze wiem. To nie bajka, tylko jak ono się zwie… życie, tak, życie rozkazuje, przydziela drogi, pokazuje i kieruje na złą ścieżkę. Nie, przepraszam, to serce. Przepraszam za serce. Mam tylko jedno, takie trafiło się dziwne, szalone, bojaźliwe. Boję się. Nie chcę kochać, za wczas na miłości. Emocije, poczekajcie. Proszę, błagam, nie deptajcie mych myśli. Tylko przez chwilę wiemy czego pragniemy,  później zaczyna działać mózg. Mój już działa. Nakazuje mi nic nie robienie, leżenie i się gapienie jak, no jak ucieka mi życie, upływa pośród gromady chmur. Tego pragnę, tego chcę? Nie! – krzyknęła – Nie! Chwilo, o chwilo daj mi odwagę, daj mi chęci i powagę, grację, uśmiech i... Zabij nieśmiałość, niech wstyd sczeźnie, zgnije, rozpadnie się na miliony kawałeczków. Bum! – zaśmiała się – Radość przeplatana ze smutkiem. Smutek przeplatany z radością. Ja zagubiona w lesie białych drzew stoję. Białe liście, ściółka i pnie. Biel otacza mnie. I tam ja, taka sama, sama samotna. Chwilo pchnij mnie, otwórz usta, daj wyznać prawdę. Daj odwagę bym podeszła, nie stchórzyła, bym radosna powiedziała, dała mu znak. Tak, kocham cię. Ja poczekam, tylko daj znak sygnał, że me czekanie nie prowadzi do uschnięcia mnie, do śmierci nijakiej. Słowo rzeknij, proszę, rzeknij. Nie wstydź się. Ja naprawdę, kocham cię. Śmiejesz się, widzę, to. Gardzisz mną. Gardź, lecz wiedz ja nie zmieniam zdania, ja powiedziałam co czuję, i ja z tym umrę. Cieszysz się? Może nigdy nie będziemy razem, może nie przytulisz mnie, nie pocałujesz, nie szepniesz nic a nic do ucha, lecz ja… no ja kocham cię…
- Ja też, kocham cię…
 Oznajmił Pan, jaki usiadł tuz obok Pani na zielonej trawie, przed kilkoma sekundami minionej chwili.
- Kocham cię chwilą, a chwila to życie –oznajmił i zamilkli na wieczność. Obrócili się w pył. Poszybowali wraz z podmuchem wiatru do celów nieznanych.
Niezapominajka tylko po nich pozostała.

Bywa tak, że się zakochujemy. Boimy się chwili. Obawiamy się własnych decyzji. Bywa tak, że ryzykujemy i poznajemy prawdę, poznajemy samych się. Chwilo, o chwilo, daj mi siłę i wiarę, daj mi odwagę abym posłuchała cię. Weź me życie, weź czas, tylko daj mi choć jeden argument aby zrobić krok w przód. Dziękuję.

Krótki tekst o zabijaniu.


Noc tańczących gwiazd, księżyca co lśni dla ochłody dusz.
Była para. Ona i on. Splecione ciała kochanków, stworzonych na mocy zakazów.
Poznała ich praca. Połączyła chęć przygody. Grzech zrodziło pożądanie.
On prezes firmy handlowej. Żonaty od pięciu lat. Córka roczek skończyła w maju. Żona szczerze zakochana, dusze diabłu by sprzedała, aby tylko być i trwać, do końca swego istnienia z nim, zdrajcą i zabójcą.
Ona młoda. Sekretarka. Samotna. Materialistka.

Hotelowy pokój. Łóżko zaścielone nagimi ciałami, których psyche uwolnione od trosk szybowały w przestworzach, dostarczając nirwany. Brak myślenia, zastąpiły je oddechy. Nierównomierne, szczere, troskliwe. Pragnące cielesności, nie emocij.
- Kocham cię.
Powiedziała, a później szczytowała.
Koniec.
Leżą, wtulenie w siebie. Radośni, pogodni, pełni grzechu i patosu.
- Kocham cię.
Szepcze do ucha Ona.
Źrenice otwierają się. On szaleje, serce wali mocniej. Zdziwienie, okazane lekkim niepewnym uśmiechem. Kocha mnie, myśli, co ona mówi, do kogo te słowa mają być skierowane. Miłość nie istnieje, to tylko takie złudzenie, że chcemy z  kimś być, że pragniemy oddychać powietrzem drugiej persony.
- Co powiedziałaś?
- Kocham cię – powtarza - kocham cię kocham cię, kocham kocham kocham - recytuje Ona.
Pieprzona mantra, myśli On.
- Już dawno chciałam ci to powiedzieć, wyznać jak na spowiedzi, lecz nie byłam pewna jak zareagujesz, co poczniesz – opowiada - tylko się bałam. Bo ja nieśmiała jestem, bo ja boję się uczuć.
Uczuć, ponownie w myślach toczy bój, jakich kurwa uczuć? Ich nie ma, zginęły wraz z nastaniem tej nocy. Nie powstaną, umarły, zdechły, padły, suki je rozszarpały.
- A ty? A ty co do mnie czujesz?
On uśmiecha się. Zagubione ciało, zagubione myśli.
- Musze iść do ubikacji, więc jak wrócę to porozmawiamy - odpowiada.
Wstaje, nagi zmierza do łazienki. Romantyczna chwila przerwana wyjściem za potrzebą. Potrzebą życia.
Wraca, kładzie się koło niej. Odprężony.
- Ja, nie wiem jak wygląda miłość. Nie widziałem jej, nie słyszałem. Czytałem kiedyś, lecz to tylko litery.
- Ale, ale ty masz żonę i dziecko? Nie kochasz ich?
- Nie - odrzekł bez zastanowienia - jakbym kochał to bym z tobą nie znajdował się tu. W łożu leżąc po udanym seksie. Nie zdradzałbym córki, tylko siedział przy jej łóżku i czytał bajki, patrzył jak zasypia, oddala się do krainy snów.
Łzy w oczach. Ona rozumie. Popełniła błąd. On nie posiada uczuć, tylko trwa. Pierdolona maszyna.
- Czyli… - próbuje mówić Ona, milczy.
Siada na łóżku, nie pragnie leżeć koło czegoś, pragnie kogoś. Pociąga nosem, dwa razy.
- Nie kochasz…
Chwyta poduszkę w swe dłonie. Szybkim ruchem odwraca się ku niemu, przyciskając ją do twarzy, pozbawiając go tlenu.
- Nie kochasz! – krzyczy - nie kochasz, nie kochasz, nie kochasz!
On próbuje się bronić, walczyć o choćby jeden łyk szczęścia, zwanym powietrzem. Walczy i przegrywa. Umiera, odchodzi. Cała nadzieja zawodzi.
- Nie kochasz, nie kochał, nie pokocha…
Ona płacze. Pragnie.
On leży. Serce zepsute zepsuło się na wieczność.

Czasami tak bywa, że psujemy zepsuty świat. Czasami tak bywa, że druga osoba pragnie nas. Kocha cicho, uniżenie. Kocha, a my nie wierzymy...
 ...choćbyśmy tej miłości pragnęli. Lepiej zabić.

piątek, 15 kwietnia 2011

Kłamcy

słyszałaś nowinę, jaka zadomowiła się w mieście
jestem kłamcą - kocham cię
słyszałaś echo wypowiadanych słów
jestem kłamcą - nie kocham cię;


dwie postacie w jednym ciele
jedna okłamuje Ciebie, a druga...
siebie
któremu mnie więc uwierzysz?

Głaski

Siedzę.
Oddycham.
Kula lustrzana przymocowana do sufitu rozrzuca wiązki światła pochodzące z jednego pieprzonego źródła, żarówki, która z ekologią nie ma nic wspólnego. Zapatrzony w sklepienie obserwuję małe prostokąty, jasnej barwy; nie ruszają się, milczą, wstydzą się tańczyć szaleć, piruetami zahipnotyzować widza.
Siedzę. Naprzeciwko mnie zasiadają pełne uroku Pani dwie, czerwień i czerń we włosach, na ustach słowa, wyrazy szybujące we wszystkich kierunkach, bez mocy przebicia, bez odpowiedniej fonii…
Perkusja. Siada, pełny dumy i talentu, kipiący samo zachwytem, na taburecie tuż za bębnami; dwie pałeczki w dłonie i bach, bum, bach… napierdala. Wchodzi kolejny, gitara i raz dwa trzy, nuty wylatują z piecyka, takie nie wyraźne, chore, stępione brak konturów, witamin.
Jam session…
Kolejny zespól przyszedł na próbę, gra, jęczy, pierdzi, stęka… śmierdzi, amatorskie gwiazdeczki, satelity pokurcze, nowe pokolenie.

Dlaczego?
Brak głasków, czyżby Ktoś miał rację, prawdę orzekł. Głaski, głaski, głaski… ja chcę głaska!
Wszystkie starania na marne, żadnego docenienia, gratulacji, dobrego słowa prostego, okrojonego w choćby puste morze pozorów, dobrych chęci stworzonych na grze… fałszu. Nikt nie umiał, nie potrafił, nikt nie zrozumiał potrzeby, pragnienia tylko obwinił. Winny! Tak, to ja.
Ja.
Przyznaję, pistolet do skroni raz.
Przyznaję, chwila zawahania dwa.
Nie przyznaję, pociągniecie za spust trzy.

Wyobraźnia. Nadal siedzę, muzyka nieporadnie odbija się od ścian. Koło mnie ktoś się znajduje, znam, pamiętam, w zakładzie pogrzebowym oglądaliśmy komedie, jedliśmy winogrona, wyciągaliśmy ciała z lodówki; po pogrzebach piwo, wino, bułka.

Chemia, śmiechy radości, błyski wśród nich, a ja w krainie… kurwa, brak krainy, error pieprzony, wirus bakteria tasiemiec kolacje zaczyna, uczta, wołać błazna. Jestem. Tańczę, śpiewam, klaskam, potknąłem się, amator! Krzyczą, śmieją się, głaska i tym razem nie dostanę.
Piwo. Tak, nie, tak to dopiero drugie, pierwsze na cmentarzu skonsumowałem, przytulony do zjawy, ducha, widziadła, pragnienia. Pierdole. Za dużo przekleństw, za dużo słów, za dużo życia i ludzi, same problemy. Zazdrosny? Zapewne, tylko czy ja wiem, czy ja znam poprawną definicję uczuć, emocji i emocij.
Wychodzę. Ostatnie zaciągnięcie, płuc zabrudzenie, odejście i zniknięcie. Nikt nie pyta gdzie, dlaczego, po co. Zgoda! Idź! Zapomnieli dać głaska, podarować go na drogę, obarczyć radością nie chcieli. Bawmy się! Bo w końcu ja mało rozrywkowy jestem, powiedziała a później błąd popełniła i namówiła głupiego, biednego głaska tylko szukającego.
Gadają, może się zakochają; brak uczuć i emocji, rozwiązania, koleżeństwa i innego cholerstwa do zbędnej zazdrooo…
ooo ulica, to ja skorzystam, to ja pójdę może w końcu nigdzie nie dojdę.