sobota, 11 czerwca 2011

Anioł-y

- Stworzył mnie bóg.
Jestem piękny. Wyjątkowy. 
Starszy niż gatunek ludzki. Ludzki równa się grzeszny. Stworzony na mocy czystości słowa. Zbrukany na mocy pożądania. Naiwności. Pychy i zazdrości.

Posiadam długie, blond włosy. Jasną, delikatną cerę, pachnącą jaśminem. Szaty okryte bielą. Oczy wypełnione wodą. Skrzydła stworzone z łabędzich piór. Jestem aniołem. Boskim posłańcem pokoju. Wojownikiem Boga, stającym w obronie jego prawd. Stającym w obronie ludzi. Świata. Światła.
Tak samo jak człowiek posiadam wolną wole. Mam prawo wybierać. Czynić dobro. Grzeszyć. Stać się zwykłym satanem, bądź pozostać sługom bożym. Każda droga stoi przede mną otworem. Tylko czego chcę?
Niejednokrotnie miałem wątpliwości. Pragnąłem podążać w jednej chwili za Bogiem. Grzać się w jego blasku. Miłować go czystym uczuciem. Czerpać siłę, energię. Zapominać. Służyć mu bez zbędnych słów. Myśli.
Chciałem także iść za Lucyferem. Sprzeciwić się wszystkiemu-wszystkim. Zasadom. Zbędnym prawom. Biec ku wolności. Wiecznej wolności. Wiedziałem, jakie wiążą się z tym konsekwencje, lecz w pewnej chwili zapomniałem się. Zapomniał się świat. Zagubił w odmętach pragnień. Emociji.

Zakochałem się.
Się zakochałem.

Ja, anioł. Dałem się omotać emociji. Owładnąć jej. Nie sprzeciwiałem się. Nie było takowej potrzeby. Nie pragnąłem tego. Najgorszy jest jednak fakt, iż nie była to miłość jednostronna. Zostałem obdarzony wzajemnością. Szczerą i czystą. Największym darem, jaki mogą podarować sobie śmiertelnicy.
Byliśmy pierwsi wśród aniołów. Pierwsi, jacy zakochali się w sobie. Których serca zaczęły wybijać jeden wspólny rytm. Muzykę tworząc do nut, uplecionych z warkoczy chwili. Sprzeciwiliśmy się Prawu. Bogu.
Jako anioł, mam całkowity zakaz pożądania.

Sprzeciwiłem się.
Się sprzeciwiliśmy.

Pamiętam, gdy po raz pierwszy miałem okazję ujrzeć ją. Anioła kobietę. Piękną. Cudowną. Długie, falowane blond włosy. Mały nos. Źrenice wypełnione lazurowym wybrzeżem. Lica różowe. Delikatne. Przyodziana była w błękitną suknię, z lekkim dekoltem, błyszczącą, gdy tylko promienie księżycowe muskały jej powierzchnię. Skrzydła umalowane bielą. Rozkosz, jaka spływała na me serce podczas gapiostwa, jest nie do opisania. Bóg nam jej zabronił. Pożądanie jest złe. Kieruje nas ku drugiemu stworzeniu, mimo tego, iż dało się słowo. Obietnice.
Żądza zwycięży. Zawsze.

Pewnej jasności spotkaliśmy się na jednej z chmur, lecącej nad Australią. Położyliśmy się. Wtuliliśmy się w jej delikatny puch. Rozkoszując się miłym dotykiem. Popadając w zapomnienie. Niebezpiecznie wciągające zapomnienie. W takich momentach, rad jestem z bycia aniołem. Nie muszę obawiać się czasu. Kresu, jaki wyznacza. Dzień i noc to tylko słowa, ograniczenia występujące w świecie ludzi. Wielce współczuję im z tego powodu. Każde szczęście musi zostać przerwane. Zakończyć się z mniejszym, czy tez większym bólem. Nie mogą z nim walczyć. Czas zawsze zwycięża. Nie zna litości. Pragnie być świadkiem początku i końca. Kresu, który sprawia mu ogromną radość. Dobrze być aniołem. Istnieć poza czasem.
Przeleżeliśmy tak eon. Może dwa. Nie pamiętam. Dla nas i tak to była tylko i wyłącznie chwila. Zbyt szybka. Zbyt krótka. Piękna, wspaniała. Niezapomniana. Niezapominajka.

Podczas oddalenia, ucieczki od Boga, zdarzyło się wiele. Po raz pierwszy miałem okazję z kimś rozmawiać. O emocijach, jakie siedzą wewnątrz nas.
- Może i nad ludźmi czas ma władzę, lecz posiadają oni piękne serce – mówiła.- Potrafi ono kochać. Być ponad czasem. Nie ogranicza się.
- Również i potrafi nienawidzić… - odparłem racjonalnie.
- Nienawiść jest częścią ich życia. Tak samo jak miłość. My także potrafimy obudzić te emocije wewnątrz nas.
- Potrafimy? – spytałem.
- No tak! – odrzekła z uśmiechem. – Nie wierzysz?
- Wierzę.
I gapiłem się. Wierzyłem. Anioły także potrafią kochać, miłością ludzką.
Byłem przykładem. Była przykładem.
Leżeliśmy na chmurze, trzymając się za dłonie. Mocno. Bojąc się utraty chwili, jaką zabierze nam czas. Nie mający nad nami władzy.

Po raz pierwszy rozmawiałem z kimś o istnieniu.
- Anioły są zbyt ograniczone.
- Co masz na myśli? – spytała zaciekawiona.
- Zabrania nam się wielu rzeczy. Musimy być idealni. Bez skaz. Ja to rozumiem, lecz dlaczego ma nas omijać największy sens istnienia…
- A w czym upatrujesz ten sens? – dopytywała.
- W czym? – zapatrzyłem się w obłok, jaki aktualnie przemknął nad nami. – W pożądaniu, a co za tym idzie w miłości. Emociji. Ja jej pragnę.
- Przecież ją posiadasz. Posiadamy…
- Tak, ale jesteśmy satanistami…

Po raz pierwszy miałem okazję. zaglądnąć komuś głęboko w oczy.
- Dlaczego tak spoglądasz we mnie? W me źrenice?– zapytała.
- A co, nie wolno?
- Wolno, ale powiedz mi jedno, jaki to ma sens?
- Nie mam zielonego pojęcia, lecz… lecz czuję się dzięki temu wolny. Szczęśliwy. Radosny. Zapominam się  – uśmiechnąłem się. – Ale czekaj, przecież sama patrzysz mi w oczy…
- Uzależniałam się.

Po raz pierwszy usłyszałem szczęście.
- Nie wiem dlaczego, ale mam ochotę Ci coś powiedzieć…
- To powiedz, nie krępuj się – zachęcałem.
- Ale to takie dziwne. Nigdy wcześnie nie czułam potrzeby, wypowiedzenia tych słów. Takich obcych. Czuję, że zarazem niebezpiecznych.
- Może się mylisz. Spróbuj. Nie bój się.
-Tylko proszę, nie miej mi ich za złe…
- Nie będę. Obiecuję.
Zamilkliśmy. Gapiliśmy się nadal. Czekałem.
- Kocham cię – rzekła.
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Motyle fruwały wewnątrz mnie, łaskocząc i tworząc ogromny uśmiech na twarzy. Unosząc serce. Zabijając we mnie anioła.

Po raz pierwszy miałem okazję kogoś musnąć. Ustami.
Nasze gapiostwo, bezczelne zapatrzenie się, przyciągnęło nas ku sobie. Powoli. Mieliśmy nieistniejący czas. Dotknąłem jej twarzy dłonią. Spokojnie. Delikatnie. Ona zrobiła to samo. Uśmiechaliśmy się, zapatrzeni nawzajem we własne sylwetki. Źrenice. Jej purpurowe usta zwróciły moją uwagę. Pragnąłem ich skosztować. Poznać smak. Dać się omamić. Odlecieć. I tak też się stało.

Pocałowaliśmy się.
Czule. Jednorazowa.
Na zawsze. Na nigdy.
Na nieskończoność.

Spojrzeliśmy na siebie. Radośni. Lekko zarumienieni. Spełnieni.

Zagrzmiało.
Złote łańcuchy oplotły nasze ciała. Złączyły nas. Stworzyliśmy jedność. Ciało przy ciele. Zdziwieni, pozytywnie. Twarz przy twarzy. Nasze lica stykały się niewinnie zaczerwienione. Łańcuchy ściśnięto jeszcze bardziej. Agresywnie. Zrozumieliśmy, iż to nie los. To nie Amor. To Bóg. Jego posłańcy. Z nad chmur zleciały dwa anioły. Mężczyźni. Cherubini. Potężni. Umięśnieni. Chwycili nas. Unieśli. Nic nie mówili. Milczeliśmy.

Bóg zasiadał na tronie. Zmartwiony. Postawiono nas przed nim.
- Złamaliście Prawo. Zasmakowaliście pożądania. Miłości ku drugiej osobie. Pocałunkiem odebraliście sobie chwałę.
- Boże, ale przecież to jest miłość… - odparłem, na naszą obronę.
- A czy wcześniej nie doświadczyliście miłości?
- No tak, ale teraz…
- Teraz… – przerwał. – Teraz zasmakowaliście tego, czego Adam i Ewa po zjedzeniu owocu z drzewa poznania; tego, co Lucyfera sprowadziło na złą drogę.
- Czyli miłość jest zabroniona?
- Nie! Miłość jest konieczna.
- I za to nas ukarzesz? – spytałem.
- Tak, za miłość wbrew Prawu.
Bóg uczynił gest, ruch dłonią.
Ona zaczęła krzyczeć. Patrzyłem na nią. Na łzy wypływające z jej oczu. Płynące po licach. Ból był spowodowany skrzydłami. Pióra zaczęły odpadać, opadać na ziemię. Jedno za drugim, poczym całe skrzydło złamało się, odrywając od kręgosłupa, lądując na miękkim podłożu. Po plecach płynęła błękitna krew. 
- Dlaczego to robisz? Boże… - krzyczałem.
- Kara – odparł. – Od dnia dzisiejszego Ona przestaje być aniołem. Staje się zwykłym człowiekiem. Cierpiącym. Grzesznym. Musi walczyć, aby powrócić do nieba po śmierci. A ty będziesz podróżował po piekle. W dniu śmierci tej kobiety, znów zamieszkasz w niebie. Zostaniecie rozdzielni, lecz od was zależy czy ponownie się połączycie.
Jeden z cherubinów ściągnął łańcuch. Ona upadała na kolana. Ból pozbawił ją resztek sił. Płakała. Starałem się ją pocieszyć. Cherubini uchwycili ją. Wcześniej mnie odepchnęli. Unieśli się, udając w podróż na ziemię.
Przyglądałem się jak lecą. Odbierają mi szczęście. Nie mogłem tego znieść. Byłem zbyt słaby. Pożądanie wyzwoliło we mnie inne ludzkie odczucia. Machnąłem skrzydłami, raz drugi. Poleciałem. Rozpędzony wpadłem w nich. Jednego cherubina uderzyłem, wytrącając go z równowagi. Puścił ją. Drugi widząc ma reakcję, wyciągnął miecz z pochwy. Lśniący i potężny.  Ugodził mnie w serce...
Zabił.
Pozbawił istnienia. Serca. Pożądania. Miłości.

W taki sposób trafiłem tu, do piekła. Strącony za emocije potężne.

- A co się z nią stało? – zapytał jeden z upadłych aniołów.

- Nie wiem. Zapewne trafiła na ziemię. Zniknęła z mojego życia. Pozostały jedynie wspomnienia i nadal żyjące emocije. Nic więcej. – odpowiedział Anioł, którego karą za miłość, pożądanie zostało piekło. Serca usłuchał. Przegrał. – Ale ja wciąż na nią będę czekał, do końca… Miłość pozwoli mi w tym wytrwać…

- Aż tak ją kochasz?

- Tak!

- I będziesz na nią czekał?

- Do końca! Nigdy nie zwątpię, iż zdołam ją jeszcze ujrzeć.

- Hm… chyba zapomniałeś o jednym fakcie, koniec nigdy nie nadejdzie. Istnienie jest ponadczasowe. Przegrałeś, na zawsze. Na nieskończoność.

Anioł zwątpił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz