środa, 28 grudnia 2011

Dasza




Siedzimy.
Ja i ona.
Ona ma na imię Dasza. Dziewiętnaście lat. Oczy niebieskie, włosy płomienne, proste. Ładne. Powtarzam ładne! Słyszysz Ty mnie! Tak do Ciebie mówię! Ładne! Pamiętaj! Przyodziana jest w tęczową bluzeczkę z Krakowa, spodnie dżinsowe. I uśmiech - taki nagi, taki szalony. Szaleńczy.
Siedzimy, racząc się małym co-nie-co, zamkniętym w zielonej butelce. Powoli, czas nam płynie nieśpiesznie, podczas rozmów na przeróżne tematy. Dygresje gonią się z dygresjami, śmiechy ze śmiechami.
Za nami, gdzieś w oddali, szybują popielate szybowce, kolorowe latawce. Samolot wyjeżdża z hangaru, kierując się na ogromną polanę, która pełni rolę pasa startowego w naszym mieście. Dmuchawce, stokrotki, a gdzie niegdzie czerwone maki, kołyszą się do dźwięków wiatru. Z boku dolatują do nas odgłosy ludzi.
Wtem dzieje się coś niesamowitego… cała dyskusja pomiędzy mną a Daszą, ulega załamaniu. Słowa się kolebią, próbując złapać równowagę, krocząc po linie życia, zawieszonej nad przepaścią. Bawią się w Petita, igrając z losem i prawem ludzkim, objawiającym się pod postacią umundurowanych policjantów. Te wyrazy tańczą, podskakują, siadają i obserwują, jak człowiek walczy z człowiekiem. Marzenie z marzeniem.
Ona coś mówi, śmiejąc się co drugie, czy też trzecie słowo. Ja natomiast plotę, słuchając ją z uśmiechem na twarzy. Po cichu, tak po kryjomu zrywam rosnącą pomiędzy trawami,  stokrotkę. Taką o białawo-różowych płatkach, i złocistym wnętrzu. Co jakiś czas spoglądam na swą towarzyszkę, aby przypadkiem nie spostrzegła, że coś tam kombinuję, działając przed nią w konspiracji.
Z małego kwiata, przy pomocy zielonej łodygi, od której odstaje jeden drobny listek, tworzę pierścień. Taki magiczny. Taki wyjątkowy. Taki szatańsk…i, no właśnie taki! Ona wciąż mówi, i mówi. Nieświadomie, staje się częścią mojego planu, zyskując dla mnie czas, potrzebny na tworzenie. W naturze rzeźbienie.
Słońce powoli chyli się ku zachodowi, gdy ja wariuję i robię to… to coś jest głupie, ale moje. Czynię, wyczyniam, uśmiecham, raduję, przerywam, milknie, spogląda, dziwuje, śmieje, klękam (przed nią), poważna (się staje), mówię, gubię (słowa i się).
- Kochana Daszo… – rzekłem na sam pierw, powstrzymując wybuch relaksującego śmiechu. – Kochano Daszo, czy Ty… tak Ty… wyjdziesz za mnie? – pytam, spoglądając w jej źrenice, tak głęboko, tak dosadnie.
Ona się rumieni. Jej lica różem się okrywają. Powieki zamyka raz, drugi, trzeci, patrząc się na mnie. Czekam, wariując na odpowiedź. Minęło zaledwie pięć sekund zanim odpowiedziała.
- Och… tak! Oczywiście! – odparła, podając mi swą dłoń, na którą ja wsuwam pierścionek zaręczynowy, lśniący bursztynem kwiatowym. Gdy ja pochłonięty, delikatnie trzymam jej dłoń, wkładając na jeden z palców biżuterię Made In Nature, samolot tuż za nami odrywa się od podłoża. Startuje, obwieścić światu o rzeczy, jaka miała czelność się wydarzyć. Świadkowie w postaci motyli, mrówek i świerszczy, potwierdzą. Nikt tej prawdzie nie zaprzeczy.
Obydwoje szczęśliwi, powstaliśmy, spoglądając sobie w oczy, aby zraz po tym na jk dnk, ccac.c.c, ackcdc..c….l… aua!...

No i literki się pogubiły, rozsypując się wokoło, ponieważ Autor nie wytrzymał tegoż napięcia, i z krzesła spadł. Śmiejąc się z Daszy i się. Się samego się wie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz