Siedzimy.
Ja i ona.
Ona ma na imię Dasza. Dziewiętnaście lat. Oczy niebieskie, włosy
płomienne, proste. Ładne. Powtarzam ładne! Słyszysz Ty mnie! Tak do Ciebie
mówię! Ładne! Pamiętaj! Przyodziana jest w tęczową bluzeczkę z Krakowa, spodnie
dżinsowe. I uśmiech - taki nagi, taki szalony. Szaleńczy.
Siedzimy, racząc się małym co-nie-co, zamkniętym w zielonej butelce. Powoli,
czas nam płynie nieśpiesznie, podczas rozmów na przeróżne tematy. Dygresje
gonią się z dygresjami, śmiechy ze śmiechami.
Za nami, gdzieś w oddali, szybują popielate szybowce, kolorowe latawce.
Samolot wyjeżdża z hangaru, kierując się na ogromną polanę, która pełni rolę
pasa startowego w naszym mieście. Dmuchawce, stokrotki, a gdzie niegdzie czerwone
maki, kołyszą się do dźwięków wiatru. Z boku dolatują do nas odgłosy ludzi.
Wtem dzieje się coś niesamowitego… cała dyskusja pomiędzy mną a Daszą,
ulega załamaniu. Słowa się kolebią, próbując złapać równowagę, krocząc po linie
życia, zawieszonej nad przepaścią. Bawią się w Petita, igrając z losem i prawem
ludzkim, objawiającym się pod postacią umundurowanych policjantów. Te wyrazy
tańczą, podskakują, siadają i obserwują, jak człowiek walczy z człowiekiem.
Marzenie z marzeniem.
Ona coś mówi, śmiejąc się co drugie, czy też trzecie słowo. Ja natomiast
plotę, słuchając ją z uśmiechem na twarzy. Po cichu, tak po kryjomu zrywam
rosnącą pomiędzy trawami, stokrotkę. Taką
o białawo-różowych płatkach, i złocistym wnętrzu. Co jakiś czas spoglądam na swą
towarzyszkę, aby przypadkiem nie spostrzegła, że coś tam kombinuję, działając
przed nią w konspiracji.
Z małego kwiata, przy pomocy zielonej łodygi, od której odstaje jeden
drobny listek, tworzę pierścień. Taki magiczny. Taki wyjątkowy. Taki szatańsk…i,
no właśnie taki! Ona wciąż mówi, i mówi. Nieświadomie, staje się częścią mojego
planu, zyskując dla mnie czas, potrzebny na tworzenie. W naturze rzeźbienie.
Słońce powoli chyli się ku zachodowi, gdy ja wariuję i robię to… to coś
jest głupie, ale moje. Czynię, wyczyniam, uśmiecham, raduję, przerywam,
milknie, spogląda, dziwuje, śmieje, klękam (przed nią), poważna (się staje), mówię,
gubię (słowa i się).
- Kochana Daszo… – rzekłem na sam pierw, powstrzymując wybuch
relaksującego śmiechu. – Kochano Daszo, czy Ty… tak Ty… wyjdziesz za mnie? –
pytam, spoglądając w jej źrenice, tak głęboko, tak dosadnie.
Ona się rumieni. Jej lica różem się okrywają. Powieki zamyka raz, drugi,
trzeci, patrząc się na mnie. Czekam, wariując na odpowiedź. Minęło zaledwie
pięć sekund zanim odpowiedziała.
- Och… tak! Oczywiście! – odparła, podając mi swą dłoń, na którą ja
wsuwam pierścionek zaręczynowy, lśniący bursztynem kwiatowym. Gdy ja
pochłonięty, delikatnie trzymam jej dłoń, wkładając na jeden z palców biżuterię
Made In Nature, samolot tuż za nami odrywa się od podłoża. Startuje, obwieścić
światu o rzeczy, jaka miała czelność się wydarzyć. Świadkowie w postaci motyli,
mrówek i świerszczy, potwierdzą. Nikt tej prawdzie nie zaprzeczy.
Obydwoje szczęśliwi, powstaliśmy, spoglądając sobie w oczy, aby zraz po
tym na jk dnk, ccac.c.c, ackcdc..c….l… aua!...
No i literki się pogubiły, rozsypując się wokoło, ponieważ Autor nie
wytrzymał tegoż napięcia, i z krzesła spadł. Śmiejąc się z Daszy i się. Się
samego się wie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz