Pewnego dnia obudziłem się i stwierdziłem, że czas wyruszyć w podróż.
Jakie to banalne, prawda? Przereklamowane, wymacane i obmacane, ale ja naprawdę
wyruszyłem w podróż i to taką… magiczną! Na ramię założyłem czarną torbę,
zakupioną u ruskich, a może wietnamców, w każdym razie wyprodukowaną w Chinach.
A w niej, nie do wiary czary mary, miałem książkę Stasiuka – Dojczland. A obok spoczywała kanapka. Zeszyt
ze Schrekiem, również znalazł tam dla siebie miejsce i kartki, i długopisy, i
ulotki, i dwie chusteczki z Flinstonami, i dwa kasztany. No, z takim zaopatrzeniem
mogłem wyruszyć w nieznane. Tylko gdzie,
tylko jak, tylko gdzie?
Opuszczam dom i widzę, że mgła połknęła cały świat, a przede wszystkim
moją ulicę, dzielnicę, osiedle składającą się z pięciu ulic. Idę. W tym
rozlanym mleku dostrzegam przed sobą coś, a te coś, to neonowa lampa. Świeci,
błyska, miga na różowo. Zbliżam się do niej i widzę, że pisze się napis, że
jest napisane WELCOME TO oraz CRAZY CLOWN TIME.
No to idę. No to słucham, bo tam, za tym neonowym napisem, dobiegają mnie
dźwięki melodii i szeptów. Szeptów? Pojękiwań? Stęknięć? Marudzeń? Po prostu
męski głos, starszego pana, rocznik czterdzieści i coś, jakiegoś ekscentryka,
dziwaka, bawiącego się w sektę, nazwanego przez kogoś „papieżem filmowego
postmodernizmu”.
Trzydzieści kroków dalej, na plastikowej tablicy, wbitej w ziemię na
plastikowym kołku, wisi mapa CRAZY CLOWN TIME. Czternaście ulic – dziura,
jakich mało, a na domiar tego, znajduje się ona w brzuchu Gwiezdnego Wieloryba…
kurwa, to nie ta bajka.
No to idę. Pierwsza ulica, PINKY’S DREAM. Jakieś budynki, domy, witryny.
Na ścianie wisi plakat TWIN PEAKS. Na chodniku stoi Karen O i śpiewa. Ma
zamknięte oczy, w dłoni trzyma nóż, ściskając ostrze. Po ręce spływa krew. A
ona śpiewa i tańczy, a ja patrzę na ulicę i widzę… ślady. Ktoś wszedł w kałuże
krwi i ruszył przed siebie, zostawiając ślady swoich stóp, gołych stóp, za
którymi podążam. Nowa ulica, GOOD DAY TODAY, śpiewa mi „good day today –
dobrego dnia”. Z boku stoi mężczyzna w kapeluszu i mówi, „Dzień dobry, nazywam
się John Merrick i jest mi bardzo, bardzo miło Panie poznać”. Przed nim klęczą roznegliżowane diwy,
przybrane w pończochy i czerwone podwiązki. Pożądają go – udają - a on zaczyna się
bać… Zerkam na nich i idę dalej przed siebie.
SO GLAD, kolejna droga. Dostrzegam na niej zakład pogrzebowy, przed
którym znajduje się tłum ludzi, mający na swych koszulkach tekst, Poza
życiem i śmiercią. I oni śpiewają, kiwając się lekko na boki, tak
jak kolędnicy śpiewający Cichą noc. „Free
(free) please don't come back. So glad you're
gone. I'm so glad you're gone”. Dziwne, „Wolny, proszę nie wracaj.
Jestem szczęśliwy, że ciebie nie ma.
Cieszę się, że odszedłeś”.
Ślady. Pamiętaj o śladach! NOAH’S ARK. Nic ciekawego,
tylko jakiś napis na witrynie sklepowej, stworzony z krwi. Człowiek za szybą. A za szybą on, Człowiek Słoń. Tańczy. I pije. „On
this dark, dark, dark, dark, dark night”.
Powtarzając, „W tą ciemną, ciemną, ciemną, ciemną, ciemną noc”.
FOOTBALL GAME, a zaraz za nią I KNOW. I tam
jest ona, Sandy. Znajduje się koło latarni. Patrzy na mnie, jak śladem
śladów kroczę. „I don't know if you're a detective or a pervert” – rzecze, „Nie wiem, czy jesteś
detektywem czy zboczeńcem”, śpiewająco
ku mnie, a głos Davida odpowiada – „loud girl, please stop to sing” – „głośna dziewczyno, proszę przestań
śpiewać”.
STRANGE AND UNPRODUCTIVE THINKING – słyszę jakiś monolog w tle. Idę
dalej. THE NIGHT BELL WITH LIGHTING – zwalniam. Tętno uspokajam, wsłuchując się
w metafizyczne jęki, znaczy dźwięki, kojące dusze i ciało. Kolejny napis, tym
razem widnieje on na masce samochodu, Przejażdżka z umarłą. Za kierownicą siedzi dumny trup.
Nieboszczyk, znaczy nieboszczka, bo to kobieta. Uśmiecha się jej zgniła twarz,
usta otwarte, tak jakby chciała wykrzyknąć - promocja!
STONE’S GONE UP – hipnotyzuje.
Piękna ulica, latarniana, zapełniona latarniami. A no około latarni, tańczą
grupki małych dzieci, trzymając się za dłonie. Podskakują i chichoczą, a wokół
jednego słupa świetlnego tańczą małe misie, maskotki, które tak samo, jak ich
właściciele, radują się. Słyszę z oddali dźwięki syren policyjnych, zbliżają
się, a miśki wykrzykują: „Baby wants to fuck Blue Velvet!”. „Pierdolić
niebieski aksamit”
CRAZY CLOWN TIME, główna ulica miasteczka CRAZY CLOWN TIME. I Molly tam
jest. I Pete stoi obok niej, „Piękna Czerń”, mówiąc. I jest tam także Suzie,
Kimmy, Danni i Bobby. I jak tam kolorowo – noenowo. Różowo! Dzieje się tyle i
aż tyle. Jedni krzyczą, drudzy plują, trzeci… nie wiem, ale chyba wymiotują.
Jakiś neon się świeci, Samotne dusze.
Każdy sobie panem, każdy chce być kogoś panem. „Kolorowy clown, nazywany
Piaskowym Dziadkiem” – pisze, a pod nim stoi wesoły, kolorowy clown, który
powtarza swym jakże szaleńczym głosem – „Mommy loves you. Mamusia cię kocha!”
THESE ARE MY FRIENDS. A ja nadal zmierzam za śladami, widząc ich,
przyjaciół. Nostalgia unosi się w górze, rozrzedzając mgłę, rozrywając ją na
części pierwsze.
TiDu, budzę się, leżąc we własnym łóżku. Rozglądam się – mój pokój. Co
ja… śnię? Spoglądam na telefon, przyszła wiadomość tekstowa od Daszy. „Co
robisz?”, pyta mnie. Chwilę myślę, pomyślę,
po czym odłożę komunikator, zamknę oczy i… medytuję, przypominając sobie słowa
Davida, „Uczysz się techniki, włączasz ją w codzienną rutynę i możesz robić
coraz więcej i coraz efektywniej”. Medytacja transcedentalna porywa mnie.
„Masz receptę na nasze problemy. Trzymaj…” – słyszę, opuszczając
ulicę.
SPEED ROADSTER. Pewien starszy mężczyzna w garniturze
rozmawia przez telefon. „Look in your window”, mówi. „Spójrz w swoje okno”.
Reakcji brak. „Am I a good man? Or a bad man?”, pyta. „Jestem dobrym
człowiekiem? Czy złym?” Ktoś otwiera
okno i… „You're the
freak! You're the monster!”
Krzyczy, „Jesteś dziwolągiem! Jesteś potworem!” Głos w oddali śpiewa, „Maybe you’re happy, but I hope you’re sad”. Niewzruszony, „Może jesteś szczęśliwy,
ale mam nadzieję, że jesteś smutny”.
MOVIN’ ON. Zen, czyli sztuka łapania mordercy, pisze na asfalcie. Wspaniale kojące
dźwięki masują, rozmasowując moją psyche. Ona już nie istnieje, ona tylko
lewituje, poszukując… kogo ona poszukuje? Mordercy? Narkotyków? Tabletek? A
może miłości? „Gone…Odeszła…”
SHE RISE UP, ostatnia ulica. Widzę
ślady czerwieni, Ślady donikąd, ślady stóp, znikające za drzwiami pewnego budynku. Otwieram je,
przekraczam próg. Zamykają się. Czerwony Pokój. Na środku leży ona, kobieta. Naga i
martwa, w folię zawinięta. „I'm seeing something that was always hidden. I'm in
the middle of a mystery and it's all secret”. Mówię tym razem ja, „Widzę
coś, co zawsze jest ukryte. Jestem pośrodku tajemnicy i to jest największym
sekretem”. Głos z oddali szepcze ponownie, Lynch nie daje
mi spokoju, tylko zmusza do refleksji, chorej transcendencji… „She rise up. Shining like the Sun. And I knew all
I can do was watch her leave. Ona powstanie. Świecić będzie niczym
Słońce. Ja wiem, że wszystko co mogę zrobić, to obserwować, jak odchodzi”.
TrrrTrrr
Dzwoni telefon, wybudzając mnie ze śpiączki.. Spoglądam na ekran, Dasza, zastanawiając
się czy odebrać…
“I was all she had, for
awhile”, słyszę słowa Davida. “I było wszystko co posiadała, na chwilę…” a może inaczej? Odkładam telefon, „innym razem się spotkamy” – myślę,
zaczynając ponownie podróżować po CRAZY CLOWN TIME.
Podróż bez barier, po linii stworzonej z dźwięków harmonii i… Shhhhhhh.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz