niedziela, 8 maja 2011

Krótki tekst o śnie

Siedzi.
Samotny. Na polanie, wśród traw, kwiatów. Otulają go ciepłe promienie słoneczne. Zapomniał o świecie, tak samo jak świat zapomniał o jego istnieniu. Miał ważniejsze rzeczy. Wojny. Morderstwa. Zdrady. Pobicia. Wymuszenia. Korupcja. Prostytucja. Sex. Przekleństwa. Katastrofy. Koncerty. Msze. Podróże. Śmierć. Picie. Gwałty. Radości. Smutki. Samobójstwa. Zdominowały ziemię. Cała swą uwagę zwróciły na siebie, nie chcąc się podzielić z nikim innym swą istotą. Egoiści.
Tęskni za ludźmi.
Dziwne. Olali, wyrzucając go ze swych głów, myśli. Uznali za ciężar, jakim nie warto zaprzątać swej myśli. Jest tyle spraw, problemów, głupot ważniejszych, głośniejszych. Silniejszych. A On, tylko jest. Nie krzyczy. Nie potrafi poprosić o chwile uwagi. Chce, aby ktoś sam się nim zainteresował z własnej woli. Zawiódł się.

Melodia. Dzwoni telefon.
Radość na twarzy pojawia się. Jednak ktoś o mnie pamięta, myśli. Serce w pełnym uniesieniu pragnie ujrzeć wyświetlacz aparatu, aby przekonać się któż to taki, chce z nim porozmawiać. Spotkać. Poświęcić swój czas, na zmarnowanie go w jego towarzystwie. Wkłada dłoń do kieszeni. Grzebie w niej. Wyciąga telefon. Spogląda na wyświetlacz.
- Któż to? – zadaje pytanie.
Numer nieznany. Dokładniej mówiąc, brak jakichkolwiek cyfr. Informacji na temat właściciela. Pustka.
Ostrożnie przykłada go do ucha. Przyciska zielony przycisk.
- Słucham?
Cisza nikt nie odpowiada. Zdziwienie.
- Słucham? – powtarza.
- Dzień dobry – odzywa się tajemniczy głos, należący do młodej kobiety – mam dla pana pewną informację. Czy mogę ją przekazać właścicielowi tego numeru?
- Ale… ale jaką informację?
- Zgadza się pan, czy raczej brak zainteresowania?
- Yhy… proszę mówić. Pozwalam – mówi zdezorientowany.
- Tak więc, umrzesz za dwie godziny. Do widzenia.
Kobieta rozłącza się. Słychać jedynie powtarzający się sygnał w telefonie.
- Że co…
Milczy, wpatrzony w mały, czarny przedmiot trzymany w prawej dłoni.

- Umrę… ale dlaczego…za co..? – pyta się. Nie wie co powiedzieć. Nic nie rozumie. – Zapewne znajomi robią sobie żarty ze mnie, o tak – powtarza.

Myśli. Próbuje zrozumieć słowa, jakie jeszcze kilka chwil wcześniej dotarły do jego mózgu. Żadnej logiki. Pomysłu, umiejącego wytłumaczyć te oto dziwne zdarzenie, w którym znajduje się w samym epicentrum.
- To niemożliwe. To nie mogli być moi koledzy, przyjaciele. Oni… oni aż tak mnie nienawidzą. Oni aż tak mnie nie kochają – tłumaczy sobie – Czyżbym miał umrzeć?
Milczy. Rozgląda się dokoła. Ma nadzieje, iż w trawie, czy też za krzakiem, drzewem, dostrzeże znajome twarze. Osoby, które są odpowiedzialne za ten dowcip. Nie śmieszy go, raczej zmusza do niepożądanej refleksji.
A jeśli naprawdę umrę…, myśli. Co powinienem zrobić? Gdzie iść? Dobrze byłoby się z kimś pożegnać, tylko czy ktoś dla mnie znajdzie czas? W końcu oni wszyscy tacy zabiegani, ślepi. Maja własne problemy, radości. Dlaczego miałbym im psuć nastroje własną tragedią. Nie jestem taki jak oni. Nigdy nie chciałem, aby utożsamiali mnie ze wszystkimi. Jeśli mam umrzeć, to w samotności. Tylko czy ja tego pragnę? Hmm… I tu rodzi się problem, dylemat. Chciałbym mieć obok siebie człowieka. Przypadkowego. Znajomego. Obojętnie. Spojrzeć komuś w oczy. Na łąkę się przenieść. Duchową. Albo… gdzie ja znajdę taka osobę, no gdzie…
Wstaje. Ponownie się rozgląda. Dostrzega pewną personę. Kobieta. Uśmiecha się sam do siebie. Podąża w jej kierunku.
Ona leży w trawie. Na brzuchu. Czyta książkę. Opowiadania.
On stawia kroki ostrożnie, tak aby nie przestraszyć jej. Staje u jej stóp. Cień jaki rzuca jego sylwetka kładzie się na zieleni obok niej.
- Cześć -  mówi; Ona ogląda się za siebie. Zdziwienia maluje się na jej twarzy; uśmiecha się niepewnie – Mógłbym usiąść obok ciebie? Bo widzisz mam problem życia i śmierci i tylko ty mi możesz pomóc.
- Tylko ja?
- No tak. Wybacz, ale jesteś jedyną osobą jaka znajduje się w tej części miasta, a ja pilnie potrzebuje towarzysza.
- A do czego go potrzebujesz? – pyta, siadając.
- Żeby mi towarzyszył w ostatniej podróży. Znaczy wiesz, nie jestem przekonany czy aby na pewno czeka mnie koniec, kres, lecz jakby coś… to wiesz.
- Nic nie rozumiem z tego co mówisz. Ale jeśli chcesz, to możesz przysiąść.
- Dziękuję- On siada, uśmiecha się.
Spogląda w jej oczy. Znajduje. Słonecznik. Stokrotka. Kwiaty. Wszystkie posiadają woń życia, kosmosu. Magii.. Obezwładniają jego ciało. Nadają mu nową konsystencję. Czuje, że ucieka. Znika. Zanika jego świat. Ciało staje się przeźroczyste. Zamieniając się w woń. Rozpływa się. Nie czuje bólu. Radość jest z nim.
Czyżbym umierał? Pyta się w myślach. Gapi się. Zapatrzony nadal w oczy, źrenice stworzone z płatków, które… usychają. Jeden po drugim tracą swój złoty blask. Opadają. Giną. Nadszedł ich czas, umierają. On razem z nimi.
Uśmiecha się. Pragnie ją pocałować. Pożąda jednego muśnięcia ust.
Za późno, jego już nie ma.
Za późno jej już nie ma.
Ona i On odlecieli. Zanurzeni w falach niewidzialnego, niepojętego, bezgranicznego, barwnego. Myśli przeplatanej emociją, z dodatkiem wiatru obsypanego płatkami wiśni, jaką osłodziły promienie słoneczne. Zagubieni.

Ciekawe kiedy oprzytomnieją. Powrócą. Obudzą się. I na końcu zrozumieją, że to tylko sen. Rzeczywistość nie istnieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz