środa, 18 maja 2011

Krytykopis




  1. Wenecja, Jan Jakub Kolski.

Cała dotychczasowa twórczość Jana Jakuba Kolskiego zawiera w sobie ogromną moc, dawkę pozytywnej emocji. Siłę, która potrafi przenieść widza w świat stworzony za pomocą magii. Nie ma w nich miejscach na pokazywanie jedynej szarej, smutnej rzeczywistości otaczającej nas czy też naszych przodków, każdego dnia teraźniejszego oraz przeszłego. Najnowszy obraz tegoż zasłużonego dla polskiej kinematografii twórcy, także posiada te oto zdolności, przenosząc oglądającego do najromantyczniejszego miasta na ziemi, jakim jest niewątpliwie Wenecja.
Film ten porywa nas w ekscytującą podróż. Wyjątkową. Akcja, jak może sugerować tytuł, nie rozgrywa się na ciasnych uliczkach „wodnego miasta”. Nie mamy okazji przemieszczać się po niej zasiadając w gondoli, sunącej po gładkiej powierzchni tafli wody, wypełniającej wszędobylskie kanały. Nic z tych rzeczy i właśnie na tym polega magia jaka emanuje na widza z ekranu. Głównym bohaterem jest 11-letni chłopiec imieniem Marek, który żyje w rodzinie jeżdżącej od pokoleń do miasta leżącego nad Adriatykiem. On jako jedyny członek familii nie miał okazji podróży w tamte rejony. Pragnienie zaklęte w marzeniu jest jednak tak wielkie, że chłopiec nauczył się nazw wszystkich najważniejszych ulic oraz placów. Gdy już się wydaje, że w końcu trafi do swego upragnionego miejsca, nasila się konflikt z Niemcami. Ojciec zostaje powołany do wojska, a Marek wysłany do ciotki Weroniki zamieszkującej willę w Zaleszczykach nad Sanem. Mieszkańcy  z czasem zaczynają  tworzyć swój własny mały świat, aby  zapomnieć o wojnie toczącej się tuż za rogiem. Za pomocą wyobraźni odcinają się od zła, tworząc, a zarazem biorąc udział w karnawale, jaki ma miejsce w piwnicznej Wenecji. Jest to jedna z prób, która prowadzi do zapomnienia o tęsknocie za mężami,/ojcami/kochankami, jaka zostaje zakończona powodzeniem. Chwilowym powodzeniem…
Film nie tylko zachwyca wspaniałym scenariuszem, lecz także zdjęciami autorstwa Arthura Reinharta. Scena ataku niemieckiego lotnictwa na wojsko polskie kroczące polną drogą, należy do jednych z najlepszych epizodów wojennych, jaki miałem okazję ujrzeć w rodzimym kinie. Mistrzostwo warte zobaczenia. Owacje także powinny przypaść osobie odpowiedzialnej za muzykę, którą stworzył Dariusz Górniok. Przez znaczną część filmu przewijają się głownie dwa motyw muzyczne, stworzone za pomocą harmonii oraz pianina. Człowiek aż pragnie zniknąć z teraźniejszości, przenieść się w przeszłość/na ekran filmowy aby wraz z bohaterami napić się czerwonego wina w piwnicy, i się zapomnieć. Największym zgrzytem filmu są przejścia utworów muzycznych. Brakuje w tym delikatności, płynności, lecz ten jeden mankament nie potrafi, wręcz nie jest w stanie zepsuć wypływającej rozkoszy z kinowego ekranu, atakującego nas swą zmysłowością. Mówiąc krótko, a dosadnie, film wart zobaczenia. Na samym końcu należy tylko pamiętać o słowach wypowiedzianych przez Joannę, matkę Marka, że Wenecji nie wystarczy kochać, trzeba ją rozumieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz