poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Jelonek.

tekst z dedykacją dla Pyłkowej Damy.


Była Ona, zaklęta w Jelonka.
Małego, nieśmiałego. Zamieszkiwała las Wieczności, jaki istnieje od początku powstania świata. Uchodzi on za najpiękniejsze miejsce, gdzie każde małe czy duże stworzenie, znajdzie dla siebie swój własny kąt. Drzewa  w nim są najbardziej opiekuńczymi istotami. Pocieszają zranione serca młodych dam i młodych panów, jacy mieli okazję spotkać zakazaną na drodze życia miłość, prowadzącą do bólu wewnętrznego i utraty wiary. Wysłuchują one próśb ludzi mających problemy, pragnących emocji i emocij, dążących do celów, jakie dla innych są nieosiągalne. Otulają swymi liśćmi i kwiatami zakochanych, jacy przykucnęli przy ich pniach, ciesząc się jedyną chwilą oraz kradnąc sobie nawzajem czas, w najpiękniejszy możliwy sposób. Las ten kocha, oddycha, żyje, współczuje. Posiada cechy ludzi, którzy z pogardą odrzucili najwyższe wartości dla tych złudnych, dla rzeczy nie stałych i zgubnych.

Ona znała wszystkie zwierzęta. Rozmawiała z nimi. Bawiła się. Zawsze pogodna, choć straciła możliwość przebywania z ludźmi. Bała się ich. Oni zabijali. Nosili broń. Strzelali bez zastanowienia. Zabić, zniszczyć, upolować. Taka zabawa, w której nie rozchodzi się o przetrwanie. Zabawa życiem innych zawsze uchodziła za elegancką i poważną.

Pewnego wieczora, Jelonek ujrzała w lesie człowieka. Był nim On. Młody, szczupły, o blond włosach. Przyodziany w koszulę purpurową oraz błękitne dżinsy. Nic nadzwyczajnego. Siedział pod drzewem, sam. Poświata księżyca delikatnie oświetlała go. Oparty o pień jednego z synów lasu, marzył. Miał zamknięte oczy. Nie widział jej. Uśmiechał się.
Ona podeszła bliżej. Zdenerwowana. Pragnęła ujrzeć go z bliska. Nie wiedziała dlaczego. Wewnętrzna więź. Czasami bywa tak, że gdy kogoś widzimy pierwszy raz, to jesteśmy od razu pewni, czy tą postać polubimy, znienawidzimy czy raczej pokochamy. Po prostu wiemy. Nie próbujmy tłumaczyć czegoś, co po prostu dzieje się. Niech trwa i niech, się dzieje.
Delikatnie, krok za krokiem. Kopytko za kopytkiem. Szła. Poruszała się powoli, lecz dla niej i tak było to o wiele za szybko. Zbliżała się nieuchronnie. Serce zaczęło jej mocniej bić. Oddech ściszony, nieregularny.
Znalazła się od niego w odległości dwóch metrów. Księżyc i ją pogłaskał swym blaskiem. Sprawiało jej to przyjemność. Lekkie łaskotanie. Wpatrzona w niego była. Nie widziała nic po za tym, nawet faktu, że coś się zmieniło. Nie coś tylko ktoś.
- Kim jesteś? – spytał On, uśmiechnięty.
Ona zdziwiona, speszona tymi słowami chciała uciec biec, lecz nie potrafiła. Siedziała tuż przed nim. Sparaliżowana.
- Kim jesteś? Kobietą? Aniołem? Czy raczej pyłkiem, jaki za kompana ma wiatr? Przyznaj się, proszę – nadal nie otworzył oczu.
Chciałabym Ci odpowiedzieć, pomyślała. Tylko, że ja nie istnieję. Jestem złudzeniem, jestem zwierzęciem.
-  … nie istnieję… - wypowiedziała słowa bez wiary.
Zaskoczona. Ja mówię, pomyślała.
- Nie istniejesz? Czy aby na pewno? Przecież czuję twój słodki zapach, woń kwiatów jaka oplotła Twe ciało. Słyszę głos. Przyznaję, nie jesteś aniołem. Oni nie potrafią mówić w ten sposób. Jesteś czymś ponad to. Tylko kim? – mówił, uśmiechając się – Nie istniejesz? Proszę powiedz mi. Dlaczego miałabyś nie być? Jakie złe moce sprawiły ten czyn, pozbawiając świat piękna i niewinności? Proszę, przyznaj się.
- Ja mówię… - szepnęła. Spojrzała na swe ręce, jakie jeszcze chwilę wcześniej były przednimi kończynami, nogami. Spojrzała na swe ciało, które teraz było oplecione błękitną sukienką, z cienkiego materiału.
- Ty mówisz, a ja cię słucham, więc mów.
- Wybacz, ale dawno temu ostatni raz miałam okazję rozmawiać z człowiekiem – przyznała.
- To straszne. – odrzekł przejęty.
- Wiem. Jak ci na imię?
- Ja nie istnieję. Nie mam imienia.
- Bezimienny…- szepnęła – Skąd się wiec tu znalazłeś?
- Przyszedłem ze świata ludzi. Z miasta. Wygnali mnie za swą inność. Nie mogli pojąć, jak można żyć własnym życiem. Korzystać z niego. Upijać się chwilą. Emociją dać się zawładnąć. Nie rozumieli w jaki sposób można podejmować decyzję w ułamku chwili. Bez zastanowienia. Wybrać drogę i tak po prostu nią iść. Romantyczność obca im jest. Umarła. Piękny pogrzeb przynajmniej miała. Miliony kwiatów przynieśli na grób. Romantyczność… Niech spoczywa  w pokoju – zamilkł na moment, poczym rzekł – A ty? Kim jesteś?
Spojrzała mu w oczy. Powieki zamknięte.
- Również nie posiadam imienia.
- Ah tak… szkoda. Wielka szkoda. To może powiesz mi skąd się tu znalazłaś?
- To kara… - powiedziała nieśmiało – Świat uznał, że marnowałam czas. Nie wykorzystywałam go tak, jak na to zasługiwał. Bałam się podjąć decyzję. Nie ważne czy dobrą czy złą. Za dużo gdybałam. Tworzyłam scenariusze zamiast po prostu żyć. Szaleć. Ja myślałam…
- Myślałaś? Dziś mało kto myśli. Kolejna rzecz, cecha jaką czeka zagłada. Ale powiedz mi coś o karze…
Skinęła głową. Źrenice napełniły się kilkoma kroplami łez.
- Zostałam zmieniona w zwierzę. Jelonka…
- Nie wierzę…
Otworzył swe oczy. Błękitne. Uwierzył. Ujrzał ją po raz pierwszy. Oświetloną przez blask księżyca. Blond włosy. Oczy błękitne. Kwitły. Tym dłużej spoglądał w jej źrenice tym bardziej potrafił ujrzeć wszystek nicości. Falowała w niej kraina, gdzie wszystko było proste. Brak zła, cierpienia. Samo dobro. Dobro zamknięte w ciele. Zamknięte w więzieniu. Nie ma w niej wiary na miłość. Emocija zabita.
- Do końca życia taka pozostaniesz? – spytał. Uśmiech zniknął mu z twarzy. Troska zawitała.
Uśmiechnęła się lekko. Wdzięcznie.
- Tak. Ja już nie posiadam czasu na bycie człowiekiem.
Zawiał wiatr. Włosy jej uniósł. Zatańczyły. Rozpłynęły się.
-  A jeśli znajdzie się czas? – przybliżył się do niej. Siedzieli twarzą w twarz – A jeśli ktoś da Ci go? Podaruje? Zrezygnuje dla Ciebie ze swojego istnienia? Czy w tedy powrócisz do ciała kobiety?
Serce jej zaczęło szybciej bić.
Serce jego zaczęło szybciej bić.
Z emocji, obydwa rytmem jednym się karmiły.
- Jeśli ktoś zrezygnuje z czasu, jest szansa? No powiedz. – Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Namiętność. Romantyczność ożyła. Powstała.
- Myślę, że tak – odparła nieśmiało – Ale… kto mógłby to uczynić…
- Jak to kto? Ja! – krzyknął, pełny fantazji – Ja oddam Ci swój czas! Z miłości człowiek jest w stanie zrobić wszystko, zapomniałaś?
- Z miłości? Przecież Ty mnie nawet nie znasz? – lekko się uśmiechnęła.
- Zdaje Ci się! Obserwuję Cię od dłuższego czasu. Pamiętam pełnię, w której po raz pierwszy miałem okazję ujrzeć Cię. Pamiętam. Ten uśmiech. Ten błysk w oczach. Nieśmiałość, gracja. Zapach. Zakochałem się – mówił z pasją – Możesz wierzyć lub nie, lecz ja… lecz ja czekałem na Ciebie, dziś, wczoraj, przedwczoraj… jutro, pojutrze i tak do śmierci planowałem, chciałem tu zostać, aby tylko mieć okazję, doczekać się dzisiaj. Jestem spełniony, teraz tylko czas. Dam Ci go, podaruję…
- Nie! – przerwała Ona – Nie chcę go! Idź i żyj. Mi jest dobrze tu gdzie jestem. A ty… ty nie wiesz co mówisz. Kochasz? Wiesz co to znaczy? Czy tylko przypuszczasz? Domyślasz się?
- Może nie znam się na emocijach, lecz wiem, jestem pewien, że pragnę. Może nie pokochasz mnie. Nie proszę. Zignoruj mnie. Tylko proszę, nie każ mi żyć, mówić na co mam sercu pozwolić. Ono wie co robi. Niech szaleje, kocha. Jeśli ma ochotę niech się krzywdzi, pozwalam. Bije tylko raz, przez chwilę, a Ty chcesz mu powiedzieć, nie? Za późno i tak nie posłucha. Wybrało. Pokochało. Czas ci swój zaoferowało.
Wstał.
- Ale… coś za coś. Jeśli oddasz mi czas to… to… to zginiesz. Obrócisz się w marny pył. Na co mi twa miłość, skoro wiem, że za kilka sekund zginiesz? Na cóż mi ona?
Wstała. Stali blisko siebie. W oczy zapatrzeni.
- Na cóż mi ma miłość, na cóż mi me serce skoro i tak, miałbym z nich nie korzystać. Kocham cię. Dla miłości wszystko. Rozumiesz? Wolność twa jest mi droższa niż życie me. Ja mam dużo czasu, zdobędziesz z nim świat. Ja już zdobyłem. A zresztą i tak nie mam dokąd wracać. Więc ci go dam, mój czas! – krzyknął.
- Nie…
Przytulił ją do siebie. Serce przyśpieszyło, mocniej zabiło. Poczuł jej zapach, jej smak. Teraz i na wieczność. Kochał. Wystarczy.
- Oddaję ci swój czas – szeptał jej do ucha. Ona się zarumieniła - Oddaję ci cały czas. Zrzekam się go, abyś ty żyła, kochała. Zrzekam się go, aby moje serce nie było niczyje. Weź je. Schowaj. Pamiętaj. Daję ci swój czas. Oto pragnienie stworzone na mocy emocij.
Wypuścił ją z uścisku. Zrobił krok w tył. Uśmiechnął się. Ona stała przerażona, zaniemówiła. Bała się. Prawą rękę podniósł do góry. Dłonią dotknął jej lica. Delikatnie. Było ciepłe, czerwone.
- Dziękuję, że mogłem się zakochać w tobie. Wiem, że tego nie pragnęłaś. Wtargnęłaś jednak do mego serca. Wybacz, że pozwoliłem mu oszaleć na twym punkcie...
- Dziękuję – powiedziała. Nie wiedziała co począć, co zrobić.
- Proszę zapamiętaj mnie takim jakim mnie ujrzałaś po raz pierwszy. Nic nie zmieniaj - zrobił kolejny krok w tył – pamiętaj, że ja kocham cię. Kiedyś zrozumiesz, lecz teraz… - następny krok – lecz teraz żegnaj.
Ostatni. Wyszedł z kręgu jaki stworzył blask księżyca. Czasu już nie miał. Nie był człowiekiem. Zmienił się w zwierzę. Duże, pana lasu. Łosia. Stał i patrzył. Oczy ciemne. Poleciała z nich łza, kropla. Wystarczy.
Odwrócił się powoli. Odszedł w głąb lasu.
- Dziękuję… - łamiącym głosem oznajmiła.
Uklękła pod drzewem, płakała. Położyła się. Nie wiedziała co czynić. Gdzie iść. Ktoś oddał jej czas. Z miłości, bo chciał. Przecież miłość nie może być aż tak bezinteresowna, pomyślała. Nie może…
Zasnęła.
Rano obudziły ją promienie słońca. Nadal była kobietą. On…On naprawdę oddał mi swój czas, myślała.
Wstała. Ruszyła przed siebie. Szła przez las. Miała nadzieje, iż ujrzy go. Swego kochanka. Łosia, który skrył ją w sercu.
Usłyszała krzyki ludzi. Mężczyźni. Ruszyła w ich stronę. Ujrzała trójkę person. Śmiejących się. Dumnych. Wielkich. Podeszła do nich.
- Piękna zdobycz, prawda? – rzekł jeden z mężczyzna, pokazując leżącego na trawie martwego Łosia. Spływała mu ostatnia łza. Wypływała mu ostatnia kropla krwi z rany po kuli.
Ona krzyknęła. Ona padła na martwe ciało zwierzęcia. Płakała.
- Oddaję ci swój czas! – wrzeszczała – Oddaję ci swój czas, rozumiesz! Zrzekam się go tylko żyj… proszę, żyj… zwracam ci twój czas…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz