Siedzę.
Oddycham.
Kula lustrzana przymocowana do sufitu rozrzuca wiązki światła pochodzące z jednego pieprzonego źródła, żarówki, która z ekologią nie ma nic wspólnego. Zapatrzony w sklepienie obserwuję małe prostokąty, jasnej barwy; nie ruszają się, milczą, wstydzą się tańczyć szaleć, piruetami zahipnotyzować widza.
Siedzę. Naprzeciwko mnie zasiadają pełne uroku Pani dwie, czerwień i czerń we włosach, na ustach słowa, wyrazy szybujące we wszystkich kierunkach, bez mocy przebicia, bez odpowiedniej fonii…
Perkusja. Siada, pełny dumy i talentu, kipiący samo zachwytem, na taburecie tuż za bębnami; dwie pałeczki w dłonie i bach, bum, bach… napierdala. Wchodzi kolejny, gitara i raz dwa trzy, nuty wylatują z piecyka, takie nie wyraźne, chore, stępione brak konturów, witamin.
Jam session…
Kolejny zespól przyszedł na próbę, gra, jęczy, pierdzi, stęka… śmierdzi, amatorskie gwiazdeczki, satelity pokurcze, nowe pokolenie.
Dlaczego?
Brak głasków, czyżby Ktoś miał rację, prawdę orzekł. Głaski, głaski, głaski… ja chcę głaska!
Wszystkie starania na marne, żadnego docenienia, gratulacji, dobrego słowa prostego, okrojonego w choćby puste morze pozorów, dobrych chęci stworzonych na grze… fałszu. Nikt nie umiał, nie potrafił, nikt nie zrozumiał potrzeby, pragnienia tylko obwinił. Winny! Tak, to ja.
Ja.
Przyznaję, pistolet do skroni raz.
Przyznaję, chwila zawahania dwa.
Nie przyznaję, pociągniecie za spust trzy.
Wyobraźnia. Nadal siedzę, muzyka nieporadnie odbija się od ścian. Koło mnie ktoś się znajduje, znam, pamiętam, w zakładzie pogrzebowym oglądaliśmy komedie, jedliśmy winogrona, wyciągaliśmy ciała z lodówki; po pogrzebach piwo, wino, bułka.
Chemia, śmiechy radości, błyski wśród nich, a ja w krainie… kurwa, brak krainy, error pieprzony, wirus bakteria tasiemiec kolacje zaczyna, uczta, wołać błazna. Jestem. Tańczę, śpiewam, klaskam, potknąłem się, amator! Krzyczą, śmieją się, głaska i tym razem nie dostanę.
Piwo. Tak, nie, tak to dopiero drugie, pierwsze na cmentarzu skonsumowałem, przytulony do zjawy, ducha, widziadła, pragnienia. Pierdole. Za dużo przekleństw, za dużo słów, za dużo życia i ludzi, same problemy. Zazdrosny? Zapewne, tylko czy ja wiem, czy ja znam poprawną definicję uczuć, emocji i emocij.
Wychodzę. Ostatnie zaciągnięcie, płuc zabrudzenie, odejście i zniknięcie. Nikt nie pyta gdzie, dlaczego, po co. Zgoda! Idź! Zapomnieli dać głaska, podarować go na drogę, obarczyć radością nie chcieli. Bawmy się! Bo w końcu ja mało rozrywkowy jestem, powiedziała a później błąd popełniła i namówiła głupiego, biednego głaska tylko szukającego.
Gadają, może się zakochają; brak uczuć i emocji, rozwiązania, koleżeństwa i innego cholerstwa do zbędnej zazdrooo…
ooo ulica, to ja skorzystam, to ja pójdę może w końcu nigdzie nie dojdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz