On nie myśli.
Siedzi. Patrzy. Oddycha.
Znajduje się w parku. Otaczają go drzewa. Ludzie kroczący wraz z wózkami, w jakich znajdują się ich pociechy. Śmieją się, głośno. Mówią. Bawią się zabawkami, jakie dostali w prezencie od dziadków, wujków, ciotek. Rodzice dumni idą wraz z nimi, z dziećmi, chcąc pokazać światu, iż to ich mały skarb biega w tym momencie alejkami. Jedzie na rowerze. Goni uciekającą wiewiórkę. Podnosi z ziemi kawałek patyka.
Mijają go także starcy. Babcie i dziadkowie, jacy wyszli do parku na spacer, aby pooddychać świeżym powietrzem, pouśmiechać się do słońca. Niektórzy również zasiadają na ławeczkach, rozmawiają o swych dzieciach, wnukach. Wspominają. Starsi panowie grają w karty, warcaby, szachy. Czytaj gazetę, książkę.
Spotkać też można zakochanych. Młode pary. Urokliwe, zatopione we własnym, małym świecie, gdzie tylko oni mają tam wstęp. Oczy zapatrzone w oczy. Serca bijące wspólnym rytmem. Twarze kryjące podniosłe emocije, jakie nikt nie jest wstanie opisać za pomocą słów. Pędzla i farby. Muzyki. Wolności jaka siedzi w nas, gdy kogoś pokochamy za jego inność, wyjątkowość.
On obserwuje. Nie posiada celu. Zabija czas. Marnuje go w samotności, zamiast podarować go komuś. Egoista. Dumny egoista.
Rozgląda się. Uśmiecha sam do siebie. Wyciąga z kurtki książkę. Miękka okładka. Autor zagraniczny, pochodzący z Hiszpanii. Tytuł niewyraźny, zamazany. Otwiera. Czyta. Ucieka od świata zewnętrznego, w głąb wizji pisarza. Tajemniczej Barcelony. Mrocznego miasta, kryjącego sekrety dotyczące życia i śmierci. Miłości i pożądania. Tęsknoty i zazdrości.
Namiastka życia.
Przechodzi przez bramę…
…bramę prowadzącą do świata …
…gdzie istnieje tylko emocijonalna prawda…
…gdzie świat stworzony jest z kartek …
…papieru, umalowanych za pomocą atramentu.
Przeszedł.
Po Barcelonie podróżuje pieszo, wraz z Danielem. Ferminem. Odkrywają prawdę. Poszukują życia. Śmierci. Poszukują Caraxa. Jego życia, istnienia.
On nie zauważa świata poruszającego się przed jego oczyma. Znajduje się w książce. Przechadza się wąskimi uliczkami dwudziestowiecznego miasta.
Gubi się. Bohaterzy powieści znikają mu z oczu. Rozpływają się. Zostaje sam. Nikogo nie zna. Obce postacie mijają go. Atakują bądź obdarzają spojrzeniami. Nie boi się. Zawsze pragnął uciec. Zniknąć. Zwyciężył, udało się.
Idzie przed siebie. Nie zatrzymuje się, nie zwalnia. Śmiało kroczy w kierunku nie znanego. Dochodzi do parku. Nastała noc. Na niebie lśni księżyc, wraz z odległymi kompanami. Gwiazdy. On przechodząc przez miejski ogród, znajduje w środku niego jedną świecącą latarnię. Rozrzuca na około siebie jasny promyk. U jej prawego boku stoi ławka. Brązowa. Siada na niej.
Rozgląda się.
Dostrzega zbliżającą się kobietę. Stawia kroki lekko. Nieśpiesznie. Delikatnie. Zatrzymuje się przed nim. Przekrzywia lekko głowę w bok, lewy. Uśmiecha się. Sukienka znajdująca się na niej, oplata jej ciało. Głaszcze je, muska.
- Bienvenido. – mówi Ona.
- Bienvenida. – odpowiada On.
Zdziwienie. Zaskoczenie. Mówię po hiszpańsku, myśli, próbując zrozumieć tajemnicę niezrozumiałego.
- Perdone el retraso. – ponownie Ona przemawia. Zbliżając się powoli do niego, w stronę ławki na której spoczywa jego zmaterializowana poświata.
- Siéntese, por favor.- wymawia kolejne słowa w języku, jaki do tego dnia był mu obcy. Przychodzi mu to z łatwością. Nie myśli nad tym co ma powiedzieć. Czuje się tak, jakby ktoś zaprogramował go, wszczepił w jego serce tekst, jaki aktualnie ma wypowiadać.
- Gracias. – cicho rzecze. Siada. Obok niego. Z lewej strony. Nieśmiale.
On ukradkiem przygląda się jej. Tak aby nie spłoszyć. Nie wywołać zdziwienia. Pogardy. Odtrącenia. Żeby chciała zostać i przede wszystkim pozostać, na chwilę.
Ona milczy. Wzrok ma skierowany przed siebie. Nie spogląda na swego towarzysza.
On milczy. Zastanawia się, dlaczego przeprosiła go za spóźnienie. Czyżby byli umówieni? Zapomniał? Czy raczej wewnętrzny głos przypomniał mu o tym, nakazują przyjście w te oto miejsce. Uratował go. Dał mu zasmakować chwili, zatrzymać czas, jaki pożarłby ją bez większych problemów. Zahamowań.
- No tengas miedo. – mówi, wręcz prosi. Może źle odbiera jej sygnały, zachowanie.
Ona spogląda spokojnie na niego. Uśmiecha się. Zaglądają sobie w oczy. Przez ułamek chwili. Głęboko. Podróżują, aby następnie wrócić na ziemię. Kobieta otwiera powoli usta, w celu wypowiedzenia kilku słów. Wstrzymuje się.
- No importa. – oznajmia.
Kocham ją. Pomyślał. Zaprzeczył. Przytaknął.
- Imposible. – szepcze, tak aby Ona nie usłyszała. Tylko dla siebie.
Zagubienie.
- Quisiera…- zaczyna mówić, lecz przerywa. Boi się. Nie potrafi znaleźć odpowiedniego słowa. Uciekły jej. Słowa nie są w stanie wyrazić zachwytu, podziwu, wzruszenia, emocij. - Quisiera…
- Silencio. – wchodzi jej w słowo.
Spoglądają sobie w oczy. Przyciągają się wzrokiem. Ich usta z każdą sekundą coraz bardziej pragną się połączyć. Obdarować się pocałunkiem. Na chwilę.
- Perdón… - mówi. Pocałowali się. Usta musnęły ust…
Zniknęła. Ona. Barcelona. Noc. Księżyc. Gwiazdy. Latarnia.
Wróciła rzeczywistość.
Emocija zaklęta w ostatnim pocałunku pozostała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz